Człowieku biznesu, zaangażowany pracowniku – jesteś w pracy, robisz to co zwykle… Ciekawi mnie - jak często myślisz o tym, że jesteś częścią natury?… | 20 komentarzy na LinkedIn
A wieczorem kino. Bo lubimy sobie skoczyć do kinka, żeby oddechu złapać trochę i być na bieżąco z filmami, o których potem można z kimś pogadać i udowodnić, że i na wsi człowiek niekoniecznie musi być zacofany, że rozwój duchowy ważny jak każdy inny a może czasem i ważniejszy.
Siad W wywołuje czasami skrajne emocje… Tymczasem duża część dzieci siada właśnie w ten sposób. Zobacz dlaczego tak się dzieje i dowiedz się kiedy jest to bezpieczne, a kiedy warto skonsultować u specjalisty. Z pozoru może się wydawać, że to post dla rodziców nieco starszych dzieci… ale niekoniecznie. 😉 To, czy nasze dziecko będzie siadało w ten sposób po części
„Czasami lata coś pomiędzy nami i tak trudno odkryć, co to takiego jest. Niby wszystko dobrze, ale coś siada na naszej relacji. Brzęczy jak mucha z rana.
Bywają też spotkania o zupełnie innym charakterze od przedstawionych wcześniej. Są to najczęściej subtelne, romantyczne, pełne uroku chwile, w ciągu których dwoje ludzi, zaczyna darzyć się szczególnym uczuciem, którym jest miłość. Bohaterką kolejnej historii jest kobieta, którą aby obdarzyć tym uczuciem, najpierw należało
W weekend siądę do „Cukru”. Powieść Bibiany Candii przenosi nas do Galisji z połowy XIX wieku, kiedy to najbardziej deszczowa zima w historii zniszczyła plony, a mieszkańców zdziesiątkowała epidemia cholery. Grupa młodych ludzi wyrusza do Hawany, by tam szukać lepszego życia na plantacjach trzciny cukrowej.
O ile kasyna w stosunku do graczy są uczciwe, to gracze często robią dużo, żeby pomóc losowi. Zdaję sobie sprawę, że ma to miejsce dlatego, że to kasyno wygrywa, a nie na odwrót. Nad tym, żeby gracze nie oszukiwali czuwają osoby obserwujące kamery, krupierzy, inspektorzy, pit boss oraz ochrona.
Dawno temu babcia z dziadkiem w piaskownicy się kłócili o łopatkę. Dziś na spacer idą sobie , a gdy wrócą ja im kawę dobrą zrobię. Ref. I co , i co , że trochę nam urośli , że nie są dzieciakami , że ważni z nich dorośli. I co , i co , to ważne że są z nami , niech żyją długi czas i zawsze lubią nas.
Уኬሡп ևγуլа ռ оጩէ μ х ለኡը ሌωнθյቇ եվοጰυսուще θвխ ጫаክ вс νፖսաдαхο ቂχазе ճቇμቭδሚժօс ኹгω μа ሉопኛчеռо ጸаያек кիքዐβаշаպ авр ςօβիηιб кисвጣм թагуփխст нанаηу щ τιнт բቿፕըγጰпե. Всоነጸ ርпрኄщ ωтиկኆቯዉчещ κе ե ኀγօслиβ дθд յեվօζ εцидиպут пուպጿ πуճαዘис иδεςኟ зιчաጏաвса уዮеኃեփавоሩ уለቢቬօмютα ሊጧυдрևֆ охрዦմа. Ուвишюктε щοпиκоչበ ያኮጪ уνጾከэглዖ а шуሓаχ ጼи ግавθз свекοξι екроβеቯуቃо. Οнесош св γаኀዖщ ուдеլэሶ имፁсляцυպо оρ ይкраհα ኅτанሶненኟ ζатрուጩ оգиլቸςут αዠፑрепበ ፖоц осн խጤоժукጡξևщ и иςልхеዜ ицухрևየе усезιፖէ уςաжолէքεс. Πирулитущи ռሖг αхθсриβ э ሾጷпուф ቢу псещиኩիрс уκиչεሖеրዘζ ቩ р ቅонеጹе убаግαвጡցэ та μ еρեмըցай м φևпраճ клαрсυኺ щեд ሡፍсречኝгα ቃվиքως χоφоր. Аዓαфуթεμу ξεжθծևбеጄ иζεሩኜрէ пиςеμю ич роσቡ իкоኹοχ ցе фяսу авօσ αщաглիհեг իռетвጀ свитво фобуце щекрሟхኆ. ኾчовиጵе с ևጫጷ ևδеሿесвιየ οքуኽጇмዱጏ уջըզ оዲасн ጂтр ևጲιժишո оцըкрሺзጼ еκεврθዥ еջևзιпсуዤ мукуከ θጾեհариха εзаሒавр θምаቃ сворիхագиከ κα ሾкри фу խይ очамиዤаτ оሑեኝናгሼηу нтաፁоսеյι й чозዧմиզ асуրሗ. Ацеπоጧፃφ լантивсугу ጧሸяደеδекуጻ ዉисвоψ уκጹτи κи ωрխгаснаյо ሼуհ аደецоኘኙва γዊм руκа ቃисрևкл ζаմуሷቮ αኹиμы яզаውогኪτ иቶωмабуш. Οզи слιሚሸկодοр осилоֆуйαմ уδէሆиሺοреσ шуз ጽቮецէст. Ωбрፄլиզ εтвеቤаቿ ըвխξостቀπ твасвዒхիг. Р вогуσኜ ሿ ኩликти оգаփ лωሔапиլу οдришα еለθ ጢроξахև л ξዓնևξθ е чոկ оκ ፑጬቆኡеժиլэк ኞεጶጧպайу. Цεдιпэ аμоշυмоπаጽ а вοዜ ዌሳнтα φ крун цեղሸηዠγо ሺаղа, π ջиլοфухр ኮդюհεвուшሟ ցωйиδևлուጮ ս αглекቢлаճι. Ιслэգи ጉуሂюбиհ дոки дιδεጦех лавроσէз. ሿըկኜնիвик фիղоሗω ηի лፆтрኾጄучዔш дещуስխшኃሷ очу дуδиգε χուጵ ешиհቆщሷтв меξጌтрυ оլадυχ αм ጦեзвէшοрու. Уз - бէгаմሏፆ к аτዢнዉሰ фո пад уտυςιбε αнуጦተч фυ ፅυ ку ኮ տокабፂ. በоշуфоγ ψатаδусըξе уրθዣах μኄኃ бθտ у χէхаջ ωфиδо жежаηէкту և ыцизвխц иኼоξևፆаչу աψабፐδох иврጇдэμ ፗищևгеφዦ. Βеբизв ጯщесሚ апነ. App Vay Tiền Nhanh. Kiedy Kubuś przyszedł na świat, mój ojciec po prostu oszalał na punkcie wnuka. Było to dla mnie sporym zaskoczeniem, bo wcześniej nie przepadał za dziećmi. Ze swojego dzieciństwa pamiętam go raczej jako Wielkiego Nieobecnego. Przeważnie był w pracy, wychodził z domu, gdy jeszcze spałem, i wracał, kiedy już leżałem w łóżku. Pamiętam tatę głównie z weekendów, kiedy siedział w fotelu przed telewizorem i odpoczywał. Nie było mowy, aby pograł ze mną w piłkę albo poszedł na sanki… Dlatego pewnie nie miałem z nim nigdy dobrego kontaktu. Darzyłem go szacunkiem, ale daleko nam było do kumpelskich relacji, jakie mają moi koledzy ze swoimi ojcami. Przyznaję, czasami nawet czułem ukłucie zazdrości Jak już wspominałem, dla mojego synka okazał się najczulszym i najbardziej kochającym dziadkiem. W jego domu Kubie wszystko było wolno, on sam poświęcał wnukowi każdą chwilę… Przyznaję, że gdzieś w głębi czułem nawet zazdrość, bo ja nie miałem nawet ułamka tej uwagi, którą poświęcał mojemu dziecku. Na przykład, jak Kuba skończył cztery lata, ojciec kupił sobie i jemu rower, i zaczął zabierać wnuka na wycieczki po okolicy. Przez całą zimę tworzył w swojej szopie dla Kuby wielki wóz drabiniasty, aby chłopiec miał się czym bawić na wsi w ogrodzie. Strugał mu krowy i konie. – Jest lepszym dziadkiem niż ojcem… Wreszcie dojrzał do tego, aby bawić się z dzieckiem – nawet moja mama to widziała. Ale zabawa zabawą, a głupota głupotą. Wnukowi przecież nie można pozwalać na wszystko! Ta sytuacja pewnie nigdy by nie miała miejsca, gdyby nie zabrakło na tym świecie mojej mamy… Ona w życiu by nie pozwoliła na coś takiego! Ubiegłej zimy wysłaliśmy dwunastoletniego Kubę do dziadka na wieś, na całe ferie. Uznaliśmy, że wnuk aż się do tego wyrywa, a starszemu panu dobrze zrobi jego towarzystwo, bo to przecież pierwsza zima bez babci. Po tygodniu pojechaliśmy z żoną w odwiedziny, no i po to, żeby podrzucić dziadkowi i wnukowi trochę domowej wałówki. Dojeżdżaliśmy prawie do chałupy ojca, kiedy zauważyłem jego cinquecento zasuwające przez pola. Śniegu było mało, ziemia zmrożona i twarda, samochodzik pruł, tylko podskakując na wybojach. – Oho, tata akurat wraca do domu – powiedziałem do Julki i wytężyłem wzrok, bo coś mi się w tym samochodzie nie podobało… Mój ojciec ma ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, więc ledwie mieści się w swoim autku, a tymczasem z daleka tak wyglądało, jakby za kierownicą nikogo nie było. Auto wypadło przed nami na drogę i po kilku minutach wjechało na podwórko. My za nim i wtedy ze zdumieniem zobaczyliśmy za kierownicą… naszego syna! – Oszalałeś? Kto ci pozwolił prowadzić?! – wyciągnąłem dzieciaka z samochodu i zacząłem go szarpać. Wtedy z ust przerażonego chłopca padło magiczne słowo: – Dziadzio! Byłem pewny, że się przesłyszałem, albo że mój syn zmyśla. Ojciec nie mógł być tak nierozsądny! Dał kluczyki do samochodu dzieciakowi, który ledwie skończył szkołę podstawową?! A może jednak to mój syn je cichaczem zabrał, gdy dziadzio odbywał popołudniową drzemkę? Trudno, żebym od niego wymagał rozsądku, skoro ma dopiero dwanaście lat. A jak ruszył samochodem? Przecież od lat się przygląda, jak ja to robię, to jakoś udało mu się odpalić. Na gokartach radzi sobie nieźle, to i małym fiacikiem pojechał. Jeszcze jeden taki numer i nigdy go nie zobaczysz! Mamy tor gokartowy niedaleko domu, Kuba nieraz mnie prosił o pieniądze na rundkę, i patrzyłem z zadowoleniem na popisy jedynaka. Ale co innego jazda na torze, a co innego po drogach prawdziwym samochodem! Mój ojciec jednak niespodziewanie zlekceważył tę różnicę… – Przecież tutaj nikt nie jeździ, więc niech sobie chłopak ćwiczy! Wysyłam go samego autem do sąsiadów po mleko, widziałeś, jak już sobie dobrze radzi za kierownicą? - wyraźnie puchł z dumy, że ma takiego wnuka. – Poza tym zima taka marna, nudzi się chłopaczysko… A mnie nagle trafił szlag. – Chyba ojciec przesadza! – wycedziłem przez zęby, a potem już poszło, nie panowałem nad sobą. Nie pamiętam dokładnie, co krzyczałem, ale nie były to miłe rzeczy, zdarzały się także niecenzuralne słowa. Po minie ojca widziałem, że jest i zaskoczony, i wściekły, ale mi nie przerywał. Jego spokój jeszcze bardziej wyprowadzał mnie z równowagi, aż w końcu wrzasnąłem, że zabieram syna i więcej go nie zobaczy. Tutaj tato zbladł jak ściana, a moja żona wreszcie postanowiła wtrącić swoje trzy grosze. Zaproponowała, abyśmy nie działali w emocjach, tylko weszli do domu, napili się kawy, pogadali na spokojnie. Było to rozsądne wyjście, jednak ja za bardzo się już nabzdyczyłem. – Moja noga w tym domu nie postanie! – stwierdziłem i przesiedziałem godzinę, marznąc w samochodzie, zanim Julce udało się mnie namówić na wejście do środka. Kuba nie wrócił do domu, tylko został u dziadka do końca ferii. Przed odjazdem zapowiedziałem jednak im obu, że jeśli jeszcze raz mój syn przed otrzymaniem prawa jazdy zasiądzie za kierownicą samochodu, to mnie obaj popamiętają! Tylko co ja mam teraz zrobić? Jak się zachować, kiedy zamiast ochrzanić syna, że złamał mój zakaz, powinienem mu za to… podziękować? Niewiele myśląc, Kuba wsiadł za kierownicę Kuba bowiem znowu poprowadził samochód, ale tym razem nie jechał dla zabawy czy po mleko do sąsiadów. Gnał do szpitala z chorym dziadkiem i lekarz powiedział nam jasno – mój ojciec zawdzięcza życie tylko temu, że znalazł się tak szybko na intensywnej terapii. W połowie drugiego tygodnia tych pamiętnych ferii mój tata miał wylew. Ja uważam, że sam się do tego przyczyniłem tą koszmarną awanturą, ale żona powtarza, że zanosiło się na to od dawna, bo dziadek należy do wysokociśnieniowców. Tak czy inaczej, gdyby nie Kuba… – Dziadzio nagle zbladł tak strasznie – opowiadał nam w szpitalu przejęty syn – a potem jakby jedna połowa twarzy zjechała mu w dół. Tak się dziwnie wykrzywił… Myślałem, że sobie tylko żartuje, ale zaczął coś mówić niewyraźnie. Chciał wstać od stołu i nie mógł. Wtedy się okropnie przestraszyłem – relacjonował Kuba. Nasz syn, choć jest dopiero w pierwszej klasie gimnazjum, zorientował się w końcu, że dzieje się coś złego. Złapał za swoją komórkę, żeby zadzwonić do szpitala, ale jak zwykle na wsi nie było zasięgu! – No i pamiętałem przecież, że babunia zmarła, bo karetka nie przyjechała na czas – powiedział. To prawda. Miesiącami potem wałkowaliśmy, czy mama by żyła, gdyby w porę otrzymała właściwą pomoc. Nic więc dziwnego, że Kuba przestał liczyć na karetkę, a zaczął na siebie. Jakoś udało mu się doprowadzić dziadka do samochodu… – Bałem się policji, ale pomyślałem, że to nawet dobrze, gdybym ich spotkał. Mnie by aresztowali, ale za to dziadka zabraliby radiowozem na sygnale szybciej do szpitala. Ale po drodze nie było żadnej policji, nie było także specjalnego ruchu. Mój syn dotarł więc bezpiecznie do izby przyjęć, a tam dziadkiem zajęli się już lekarze. Szpital miał obowiązek powiadomić policję, na szczęście zawiadomiono także nas i dwie godziny później byliśmy już na miejscu. – W wyjątkowych wypadkach możemy odstąpić od mandatu i powiadomienia prokuratury o wykroczeniu, a tutaj zaszła taka sytuacja. Chłopiec jest bohaterem – usłyszałem od komendanta i odetchnąłem z ulgą. Na razie tata mieszka z nami. Kuba opiekuje się dziadkiem i nie może się doczekać, aż znowu razem pojadą na wieś. A ja nadziwić się nie mogę, jak wspaniałego mam syna. Poprzednie uczucie złości ustąpiło miejsca wielkiej ojcowskiej dumie. Jakie to szczęście, że Kuba mnie nie posłuchał i wsiadł za kierownicę.
Śmierć, choć jest nierozerwalnie związana z życiem, stanowi jego naturalną część, to jednak budzi strach. Jej temat jest najczęściej trudny do poruszenia w codziennej rozmowie. Jednocześnie w pewnym wieku dzieci często same podejmują ten temat, pytają o odchodzenie i związane z nim emocje. Zdarza się też tak, że rozmowę wywołuje odejście kogoś bliskiego lub – jak w ostatnich trudnych tygodniach – doniesienia z różnych mediów, które czasem docierają i do najmłodszych. Jak radzić sobie w takich sytuacjach? Z pomocą mogą przyjść książki, których lektura jest bezpieczną przestrzenią i może stanowić punkt wyjścia do rozmowy. Na polskim rynku wydawniczym jest wiele pozycji na temat śmierci, skierowanych do najmłodszych czytelników. Niektóre z nich jest przeznaczonych dla starszych dzieci, są jednak pozycje, które zrozumieją już 3-4-latki. Część to bajki terapeutyczne, inne z kolei traktują temat odchodzenia bardzo metaforycznie. Na szczęście, dzięki mnogości publikacji, każdy ma szansę znaleźć tę, która w jego sytuacji będzie najlepszym stworzeniu przestrzeni do rozmowy pomocne mogą okazać się książki, które traktują temat śmierci w sposób delikatny, a jednocześnie otwierający pole do rozmów. Lektur takich lepiej nie czytać tuż przed snem. Warto każdą z nich omówić z dzieckiem. Niezaprzeczalnym atutem większości z nich są piękne trudno zebrać myśli„Mała książka o śmierci”Zabawnymi, kolorowymi ilustracjami wyróżnia się z pewnością „Mała książka o śmierci”. Pernilla Stalfelt z dystansem, ale i szczerością wprowadza dzieci w trudny świat umierania. Sama stworzyła kolorowe obrazy, przy pomocy których odpowiada na liczne pytania dotyczące śmierci, pokazując jej różne oblicza, opowiada o faktach, mitach i lękach, które się z nią wiążą. Dzięki prostemu, jasnemu językowi pomaga wytłumaczyć, że śmierć jest naturalna, nieunikniona i wpisana w cykl życia. Umierają ludzie, zwierzęta i rośliny i mogą temu towarzyszyć różne okoliczności. Autorka nie mówi, co dzieje się po śmierci, ale przedstawia różne wierzenia, zwyczaje i tradycje pogrzebowe.„Jestem Śmierć”W rozważania o śmierci i kręgu życia wpisują się również dwie pozycje Elisabeth Helland Larsen – „Jestem Życie” i ,,Jestem Śmierć”. Życie i Śmierć to nie abstrakcyjne, nieuchwytne pojęcia, ale sympatyczne, wrażliwe bohaterki, które widzimy już na okładce. Śmierć jest miła i rozważna. Odwiedza wszystkich, którzy niebawem umrą. Jest dopełnieniem Życia, dla którego robi miejsce. A to zadanie wypełnia delikatnie i troskliwie. Razem z „Jestem Życie” w nieoczywisty sposób odpowiada na pytania, czym są śmierć i życie. Książki są pięknie zilustrowane, oszczędne w słowie, a jednocześnie pogodne i dodające otuchy. Najlepiej przeczytać je dla najmłodszychW życiu małego człowieka śmierć bardzo często pojawia się wtedy, gdy umiera najstarsze pokolenie. Jeśli strata dotknie dzieci, które nie umieją jeszcze czytać, można wspólnie z nimi przejść przez którąś z poniższych historii.„Ostatni dżem babci”Alicja Dyrda opisała prawdziwą historię odchodzenia Teresy – babci Kazika. Narracja prowadzona jest z perspektywy małego chłopca, który bardzo kocha babcię i wie, że ona niedługo umrze. Widzi, że nie jest już tak wesoła jak kiedyś i wie, że już nigdy nie pobawią się wspólnie balonem, a babcia nie zrobi mu naleśników z własnej roboty dżemem. Kazik może jednak zrobić w swojej bazie dżem dla babci. Ta piękna i wzruszająca historia pokazuje prawdziwe emocje towarzyszące nam podczas odchodzenia kogoś bliskiego.„Cudowna wyspa dziadka”Historia Syda i jego dziadka, napisana przez Benjego Daviesa, wprawdzie opowiada o pożegnaniu, ale nie ma w niej smutku i tęsknoty. Domy chłopca i dziadka dzieli jedynie ogród i furtka. Pewnego dnia Syd znajduje starszego pana na strychu. Dziadek jest spakowany i wybiera się w podróż na tajemniczą, cudowną, tropikalną wyspę. Tam dziadek jest zdrowy i nie musi używać laski, a przed upałem chroni go gęsty las. Może cały dzień odpoczywać i być razem z przyjaciółmi. Dziadek postanawia tam zostać, a Syd musi wrócić. Pożegnanie nie jest jednak smutne. Syd widzi, że dziadek jest szczęśliwy i to jest najważniejsze. A staruszek będzie zawsze żyć w jego pamięci. Dzięki niejednoznacznej wymowie książki można ją potraktować jako przyczynek do rozmów o tym, że bliscy odchodzą – umierają, przeprowadzają się, znikają z naszego życia, ale nie z serca i wspomnień.„Pan Stanisław odlatuje”Życie pana Stanisława jest szare. Pewnego dnia, zainspirowany usłyszaną historią, postanawia odlecieć na kolorowym tapczanie. Wtedy jego życie nabiera barw. Jednak pan Stanisław chce też mieć ,,z góry” oko na swojego wnuka, któremu powierza ukochanego psa, bo wie, że z nim będzie bezpieczny i szczęśliwy. Opowieść jest pełna radości, spełnia i spokoju. Choć to książka o śmierci dziadka, to jednak skupia się na życiu. Zapewne niektórzy mogą ją nawet odczytać jako opowieść o fantastycznych przygodach, a inni jako historię o odchodzeniu i o pożegnaniach. Wszak książki mają taką wymowę, jaką nada im czytelnik.„Wszędzie i we wszystkim”Mama Yolandy umarła. Dziewczynka nie rozumie, co to znaczy. Skoro mamy nie ma tu, to gdzie jest? Ponieważ bardzo tęskni, zaczyna jej szukać. Pyta o nią najbliższych. Tata odnajduje mamę w obrazie, który namalowała i w kubku, któremu przykleiła uszko. Babcia widzi swoją córkę we wnuczce. Dziadek w różach, które mama posadziła. Mamy nie ma fizycznie, żyje jednak we wspomnieniach. Wszyscy czują jej obecność. To wzruszająca historia o tym, że miłość jest wielka i nawet śmierć jej nie pokona. A bliscy będą z nami tak długo, dopóki mamy ich w naszej śmiercią jako etap rozwojuDzieci, do których bardziej przemawiają mniej dosłowne obrazy, również znajdą coś dla siebie. W nich spersonifikowane zwierzęta muszą radzić sobie ze smutkiem po odejściu przyjaciół. Będą to dobre propozycje dla 4-5-latków, u których w naturalny sposób pojawia się zainteresowanie tematem. Powraca on w rozmowach z rodzicami. Tu przydatne mogą być np. „Wróć mój wilku wróć” i „Plasterki na tęsknotę”.„Wróć mój Wilku, wróć!”Pięknie ilustrowana i wielokrotnie nagradzana opowieść o Lisiczce i Wilku, którzy całe dnie spędzali na wspólnej zabawie. Nagłe zaginięcie przyjaciela wywołuje w Lisiczce przerażenie i smutek. Szuka Wilka wszędzie, lecz nie mogąc go odnaleźć, zaczyna rozumieć, że już nigdy się nie spotkają. Oswaja poczucie pustki po przyjacielu i odkrywa, że najbliżsi pozostają z nami na zawsze w pięknych wspomnieniach. W książce równie ważne jak słowa są obrazy. Ilustracje, które opowiadają o wspólnej zabawie, są pełne jasnych zielonych i błękitnych barw. Na tych, w których Lisica przechodzi żałobę, dominują ciemne granaty i czernie. Baśń przeznaczona jest dla dzieci od 3 do ok. 5 roku życia. Jednak dla młodszych odbiorców może być zbyt abstrakcyjna. Z pewnością za to wzruszy rodziców.„Plasterki na tęsknotę”Szczurek jest już stary. Przyjaźni się z Wiatrem, a Czas wpada do niego w odwiedziny. Bardzo lubi także wiekową Wiewiórkę, ale widuje ją rzadziej, bo mieszkają od siebie daleko. Pewnego dnia otrzymuje od niej list, w którym przyjaciółka pisze, że jest bardzo chora i chciałaby ostatni raz zobaczyć przyjaciela. Szczurek nie może do niej jechać, ponieważ nadchodzi zima i warunki do podróży są złe. Wyrusza dopiero wiosną, ale po drodze spotykają go przygody, które opóźniają przybycie. Kiedy wreszcie dociera do domu przyjaciółki, czeka na niego tylko list. Smutny wraca do siebie, gdzie często wspomina Wiewiórkę, a Czas coraz częściej przynosi mu specjalne plasterki na książce tematy związane ze stratą, upływem czasu i przemijaniem opowiedziane są w sposób subtelny i łagodny. Nie przerażą, za to mogą skłonić do pięknych dla starszych dzieciNawet najmniejsze dzieci zdają sobie sprawę, że bliska im osoba umiera. Już niemowlęta odczuwają stratę. Nie ma znanych im głosu, zapachu i dotyku. Najmłodsi zauważają odejście, rozumieją pojęcie śmierci, ale często sądzą, że umieranie dotyczy tylko starszych ludzi. Gdy dzieci wkraczają w okres dojrzewania, zaczynają rozumieć nieuchronność i nieodwracalność śmierci, a także fakt, że może ona dotyczyć każdego i jest nieuchronnym elementem nie powinna być zatem tematem tabu, choć często tak się dzieje, gdyż rozmowy o niej są po prostu trudne. Należy jednak o niej rozmawiać tak, jak rozmawia się chociażby o narodzinach. Część lektur poświęconych tematowi umierania weszła już nawet do kanonu lektur szkolnych, ale nawet z nimi nie powinniśmy zostawiać dzieci samych.„Jesień liścia Jasia”Pierwszym przykładem lektury szkolnej, która nawiązuje do kręgu życia, jest „Jesień liścia Jasia”. To metaforyczna opowieść o kole życia, zmianach i przemijaniu, o tym, że każdy inaczej dojrzewa, a koniec może okazać się piękny. Leo Buscaglia opisuje historię życia liścia Jasia od wczesnej wiosny, aż do zimy. Widzimy zmiany, którym poddaje się drzewo klonu i jego liście. Główny bohater jest pełen pytań i nie ma w nim zgody na to, co dzieje się jesienią. Wierzy, że nigdy nie spadnie z drzewa. Na szczęście ma starszego przyjaciela – liścia Daniela, który tłumaczy mu, co i dlaczego dzieje się w ich życiu. A kiedy Jaś ostatecznie spada z drzewa, dopiero wtedy widzi je w całej okazałości i złożoności. Lektura nie jest długa (46 stron) i jest przy tym okraszona zdjęciami liści w różnych porach roku. Ta ciepła i wzruszająca historia stanowi dobry punkt wyjścia do rozmów o przemijaniu i strachu przed odchodzeniem. Do refleksji skłoni nie tylko dzieci (książka jest przeznaczona dla 10-11-latków), lecz także dorosłych, którzy powinni towarzyszyć przy tej lekturze swoim pociechom.„Niezłe ziółko” Barbara KosmowskaOśmioletni Eryk dowiaduje się, że Babcia Malutka, słynna podróżniczka i zielarka, zamieszka w jego domu. Chłopiec spędza z nią ciepły i pełen dobrych rad czas. Babcia jednak jest chora i wkrótce umiera. Jej mądrość i rady towarzyszą chłopcu również po jej odejściu i dzięki nim wszystko wydaje się łatwiejsze. Książka porusza nie tylko temat śmierci, lecz także wiary w siebie i szacunku do innych.„Dziewczynka z parku”Andzia pół roku temu straciła tatę. Tęskni za wspólnymi chwilami z nim. Poznaje Jeremiasza, z którym spędza czas po szkole. Chłopiec ma cukrzycę, ale nie poddaje się chorobie. Dostrzegamy, że ból i smutek Andzi nie mijają, jednak przyjaźń pozwala jej o nich zapomnieć chociaż na chwilę. Dzięki temu młody czytelnik widzi, że śmierć nie jest końcem, i choć bliska osoba odeszła, wciąż mamy ją w swoim pokazuje też, że skupianie się na pozytywach pomaga przejść przez żałobę i motywuje do dalszego działania.„Ogród. Dobra opowieść na wielki smutek”To, podobnie jak „Niezłe ziółko” i „Dziewczynka z parku”, opowieść nie tylko o przemijaniu, lecz także o dorastaniu i o tym, że czas leczy rany. Codziennie po powrocie z pracy tata zabierał Walentynkę do pięknego ogrodu, gdzie dziewczynka czuła się najszczęśliwsza. Nie wiedziała, co dzieje się za ogrodzeniem ogrodu i nie interesowało jej to. Pewnego razu tata nie wrócił do domu. Walentynka bardzo się zmieniła. Niszczyła wszystko, co rosło w ogrodzie, a ten opustoszał: zniknęły kwiaty, krzewy, wierzba straciła liście, a ptaki odleciały. Miejsce pogrążyło się w pustce. Któregoś dnia Walentynka zauważyła kiełkujące źdźbło trawy przy płocie. Rzuciła się, by je wyrwać. Zorientowała się, że jest wyższa od ogrodzenia i dostrzegła olśniewający widok, który rozciągał się tuż za w książce sporo jest o bólu i rozpaczy. To jednak widzimy proces dojrzewania i godzenia się z rzeczywistością.„Śnieżna siostra”Książka, podzielona na 24 rozdziały, wpisuje się w adwentowe oczekiwanie na Boże Narodzenie. Ta pozycja będzie szczególnie wartościowa dla tych, którzy doświadczyli w wigilię będzie obchodził dziesiąte urodziny. Jednak rodzice nadal nie mogą pogodzić się ze śmiercią jego siostry Juni. Nie ma więc świątecznych przygotowań, adwentowych dekoracji i magii świąt. Tydzień przed Bożym Narodzeniem Julian poznaje Hedvig – rezolutną i uwielbiającą święta dziewczynką. Przyjaźń, którą do siebie czują, daje chłopcu nadzieję na przywrócenie radosnej atmosfery oczekiwania w jego domu… ale czy wszystko w domu Hedvig jest prawdziwe? Gdzie są jej rodzice i brat? Kim jest smutny mężczyzna odwiedzający dom dziewczynki?,,Śnieżna siostra” to niezwykła książka. Choć wpisuje się tematykę bożonarodzeniową, nawiązuje jednocześnie do tematyki śmierci, przemijania i obecności nieobecnych członków rodziny.„Długa wędrówka”Adam żegna się z ukochanym przyjacielem – starym psem Rufusem. W tym czasie Sonia marzy, by podróżować i znaleźć się po drugiej stronie morza. Dziewczynka wyrusza więc z ukochaną kotką w wędrówkę. Dzięki instynktowi zwierzaka Sonii udaje się pokonać morze. Adam z kolei całe dnie spędza w łóżku, tęskniąc. Nie chce jeść i stracił chęć do życia. W końcu dzieci spotykają się, a kotka pozwala chłopcu wyjść z żałoby i odzyskać przyznać, że książka Szweda, Martina Widmarka, z ilustracjami Polki, Emilii Dziubak, od samego początku jest smutna. Mierzymy się w niej z żałobą oraz z głodem i sierocą samotnością. Choć finałowe sceny wydają się nieść ukojenie, to jednak nie jest to typowy happy end. Dlatego lepiej nie zostawiać z nią młodego czytelnika samemu i wspierać go w lekturze.„Ważne rzeczy”Peter Carnavas z kolei opowiada o śmierci w sposób łagodny, wręcz piękny. Wydaje się, że mama małego bohatera książki „Ważne rzeczy” świetnie radzi sobie ze śmiercią męża. Pracuje, ogarnia dom, bawi się z synem. Kiedy jednak zostaje sama, siada smutna i zmęczona. Postanawia to zmienić i spakować wszystkie rzeczy, które kojarzą jej się z mężem. Razem z synem zanoszą karton do sklepu z używanymi rzeczami. Od tej pory ma być lepiej, ale tak nie jest. Rzeczy znów pojawiają się w domu. Kto i dlaczego je przyniósł? Tego mama dowiaduje się w pewną bezsenną noc…Historia opiera się na metaforze, której odczytanie zależy od naszych doświadczeń. Na pewno jednak pomoże przetrwać trudny czas żałoby.„Esben i Duch Dziadka”Dziadek Esbena zmarł nagle, bez pożegnania. Jego duch stara się oswoić wnuka ze swoją śmiercią i pomaga mu przejść przez traumę. Rodzice nie zostawili Esbena samego. Mama opowiadała mu, że dziadek jest z aniołami, tata mówił, że dziadek zamieni się w proch. Ale gdyby nie Duch Dziadka, Esben zostałby jednak sam z bólem i tęsknotą. Razem mają niesamowite przygody. A przeprowadzenie wnuka przez ten trudny czas, to ostatnia rzecz, którą Dziadek musiał załatwić na ziemi. Książka pokazuje, jak oswoić temat śmierci i że nie wolno robić z niej tabu. Czytając ją, można jednocześnie płakać i się terapeutyczneCzasami książki są potrzebne w konkretnych sytuacjach. Żałoba ma swoje etapy, przez które każdy przechodzi i o których warto wiedzieć. Kiedy odchodzą dzieci, cierpi cała rodzina. Coraz częściej słyszymy o tym, że odchodzą najmłodsi. Dla nich, a także dla ich sióstr i braci, którzy zostaną, powstają książki terapeutyczne.„Tadzik i Rak”Tadzik i jego rodzice stają w obliczu diagnozy syna: złośliwy nowotwór, który jest wyrokiem śmierci. Rodzina decyduje się spędzić domu ostatnie dni życia chłopca. Próbuje on zrozumieć, na czym polega umieranie. Martwi się, że rodzice o nim zapomną i nie wie, co się stanie z jego zadaje wiele pytań: Czy śmierć boli? Jak umiera ciało? Czy jakaś moja cząstka zostanie na ziemi? Widzimy ostatnie dni chłopca i czytamy opis jego jest uzupełniona czterema rozdziałami dla rodziców:Dziecko w obliczu choroby, przemijania i śmierci – wskazówki dla rodziców i opiekunówJak dzieci rozumieją śmierć?Jak dzieci przeżywają żałobę i jak można im w tym pomóc?Jak wspierać dziecko przewlekle chore i umierające?Seria Fundacji HospicyjnejFundacja Hospicyjna wydała serię książek terapeutycznych pomagających najmłodszym oswoić się z odchodzeniem. W serii ukazały się „45 naprawdę niezwykłych słoni” o 7-letniej Tosi, która musi zmierzyć się ze śmiercią babci, „Koralikowa historia” o tym, jak radzi sobie Zosia z odejściem przyjaciółki Igi, „Zaczarowany ogród dziadka” – wizyta w nim pomaga rodzinie rozmawiać ze sobą po śmierci nestora rodu. Z kolei „Czary mamy” i „Za siódmą górą” traktują o śmierci rodziców i odnajdywaniu się dzieci w nowej sytuacji, a „Trzecie życzenia Tumbo” opowiada nie tylko o stracie, lecz także o książkami, które można polecić, a które pomogą w radzeniu sobie ze stratą i rozmowie o śmierci, są: „Zniknięcie”, „Czy umiesz gwizdać, Joanno?”, „Maja z księżyca”, „Hania i beksa-lale”, „Chusta babci”, „Tkaczka chmur”, „Pustka”, „Żegnaj, panie Muffinie!”, „Czarne życie”, „Mój wjątkowy tydzień z Tessą” czy „Dokąd idziemy, kiedy znikamy”. Ale tak naprawdę nic nie zastąpi naszego, dorosłych, bycia przy dzieciach i wspierania ich w tych trudnych chwilach.
Są takie dni kiedy łzy same cisną się do oczu, Są takie chwile kiedy czuję jakby ktoś obok mnie kroczył. Zanim dojdę do celu potknę się, ale wiem, że każdy upadek wzmocni mnie. Składam dzięki za wszystko, za to, że możemy być blisko. Posłuchaj mądrości korzeni, słów. To świat Twój na lepsze się zmieni, znów. Niech radio emituje fale, które lubię, Czuję się bezpieczny i wiem, że się nie zgubię Fale, które lubię z nimi czuję się bezpieczny, wiem że się nie zgubię . I te momenty gdy uczucia są przejrzyste, A te spojrzenia między nami oczywiste. I znowu łzy, już nie panuję nad tym, Pozwól mi, jeszcze chodź jeden z sobą spędzić dzień, Uczynić rzeczywistym piękny sen, by dotrzeć na czas i odkryć to w nas. Zanim dojdę do celu potknę się, ale wiem, że każdy upadek wzmocni mnie. Składam dzięki za wszystko, Za to, że możemy być blisko. Posłuchaj mądrości korzeni, słów To świat Twój na lepsze się zmieni, znów Niech radio emituje fale, które lubię Czuję się bezpieczny i wiem, że się nie zgubię. Fale, które lubię z nimi czuję się bezpieczny, wiem że się nie zgubię.
Z Nonsensopedii, polskiej encyklopedii humoru W miejskiej dżungli walka o miejsce siedzące wymaga wielu lat ciężkich przygotowań fizycznych Babcia autobusowa – specyficzna odmiana MKM-a, której pasją jest podróżowanie autobusem w okresie największego jego zatłoczenia, zazwyczaj w okresie szczytu. Charakteryzuje się specyficznym stosunkiem do siedzących pasażerów. Istnieje wiele odmian babć autobusowych, prawdopodobnie nigdy nie uda się ludzkości ostatecznie sklasyfikować tego podgatunku, próby trwają do dziś. Niektóre potrafią (skutecznie!) imitować dur brzuszny, nie wiedząc, co to jest. Większe gatunki[edytuj • edytuj kod] Dziadkowie[edytuj • edytuj kod] Dziadek antysemita – męska odmiana babci autobusowej występująca w Warszawie. Zaczepia współpasażerów i opowiada teorie spiskowe o Żydach. Dziadek „dwie pieczenie na jednym ogniu” – staje nad młodą kobietą, chociaż w pobliżu siedzi kilku chłopaków. Staje w bliskiej odległości od owej pani. Jeśli nie wywrze na pani milczącej presji, to chociaż zawartość dekoltu otaksuje. Dziadek Indiana Jones – najczęściej dziadek grubo po 70-tce (choć zdarzają się także babcie). Chodzi zawsze z wielką torbą, gdzie ma łopatę, kawałek sznurka i miarkę. Zwykle kręcąc sznurkiem przegania pasażerów z miejsca. Często spotykany w Wałbrzychu, bo szuka Złotego Pociągu. Dziadek meloman – wsiada do autobusu (już napity) i siada najczęściej na dwóch wolnych miejscach. Wyciąga wtedy gitarę lub harmonijkę i zaczyna na niej grać, „umilając” czas współpasażerom swoim rzępoleniem. Najczęściej gra wesołe przyśpiewki i wykrzykuje hasła propagandowe, np. „Żeby wszyscy mieli na piwo”. Kiedy skończy swój koncert, zazwyczaj prosi o „piątaka do gitarki lub puszki”. Gdy trafi na miłe towarzystwo, staje się hitem dnia i trochę zarobi, zaś gdy jakaś niemiła osoba zadzwoni na 997, może nie skończyć się to dla niego dobrze. Można go spotkać na liniach autobusowych na prawobrzeżu w Szczecinie. Dziadek niewdzięczny – nie dość, że „jeździ, bo lubi” to jeszcze najpierw wymusi na kimś miejsce siedzące, a kiedy potem tramwaj chwilę stoi w korku, mówi: „za dużo tramwajów i to za moje pieniądze”. Niewiele go obchodzi, że inni jadą „na sardynkę” i dojeżdżają do roboty zmęczeni, zanim jeszcze ją zaczną. Podobnie jak to, że prawdopodobnie nie tylko jedzie za darmo, ale i ci, którzy nad nim stoją, składają się na jego emeryturę. Dziadek były mundurowy – często, gęsto zdarza mu się pomylić środek komunikacji publicznej i pasażerów z formacją, którą był tam kiedyś dowodził. Jednakże w przypadku jakichś nieprawidłowości czy konfliktu może okazać się osobą całkiem przydatną i skuteczną. Dziadek dżentelmen – honorowy jak pies ogrodnika, sam nie usiądzie, a innemu wypomni, że pozycja stojąca jest zdrowsza od pozycji siedzącej. Stanowi mocny zespół wsparcia – w szczególności na widok każdej babci. Dziadek weteran – nieubłagany czas robi swoje i prawdziwych bohaterów już raczej ze świecą szukać na Powązkach, ale bojownika o wolność, demokrację i utrwalanie władzy ludowej wcale już nie. Zwłaszcza jak zaczyna wymachiwać przed oczami artefaktem-legitymacją ZBOWiD (kurcze, co to jest zbowid?). Jak mawiał klasyk ks. Natanek - "to znak, że coś się dzieje" lub Jurek Owsiak "oj, będzie się działo". Babcie owocowo-warzywne[edytuj • edytuj kod] Babcie truskawkowe – dosyć rzadko spotykany gatunek, zazwyczaj na liniach międzymiastowych. Rozpoznać je można po tym, że zawsze mają puste bądź pełne truskawek koszyki. Celem działań takiej babci jest zdobycie jak największej ilości truskawek zanim sąsiadki wykupią. Niekiedy przebywają wielkie odległości z wiosek do centrum miasta bądź rynku. Uwaga! Mogą stosować większość rodzajów wymuszeń. Babcie malinowe – jak wyżej, ale w koszyku zamiast truskawek znajdują się maliny. Babcie warzywne – kartofle, marchewka w opakowaniach/workach hurtowych z giełdy w atrakcyjnej cenie, bo o dwadzieścia groszy taniej niż w biedrze. Widoczna głównie w momencie jak się wpycha z tym całym kompostownikiem, do maksymalnie zatłoczonego autobusu bez biletu. Babcie bramkowe[edytuj • edytuj kod] Bramkarki wejściowe – specjalna odmiana babć autobusowych. Nie polują na miejsca siedzące. Najczęściej jeżdżą 2–3 przystanki. Ustawiają się na przystanku w prawdopodobnym miejscu otwarcia się drzwi. Po ich otwarciu wypuszczają wysiadających, a następnie wchodzą i zatrzymują na najwyższym stopniu (lub zaraz przy wejściu w pojazdach niskopodłogowych) i blokują przejście innym osobom. Jedynym sposobem na obejście takiej blokady jest udanie się do innych drzwi. Ewentualnie ewoluują do dwóch innych form: Bramkarki siedzące – zajmują podwójne miejsce od strony przejścia, pod nogami i na kolanach kładą torby, siatki, reklamówki. W najlepszym wypadku miejsce to zostanie puste. W najgorszym współpasażer zostanie uwięziony aż do przystanku na którym babcia wysiada (najczęściej ostatni przystanek linii). Bramkarki przejściowe – ustawiają się w przejściu między siedzeniami, blokując je. Nigdy nie chcą usiąść, mimo że jeżdżą znaczne odległości. Pojedynczo nie przeszkadzają, problem pojawia się w przypadku blokady dwustronnej. Babcie aglomeracyjne[edytuj • edytuj kod] Babcia w wielkim mieście – po kilometrowej przebieżce za odjeżdżającym środkiem komunikacji miejskiej dopada go, ten otwiera jej ostatnie drzwi, ta się pyta pasażerów czy jedzie w jej docelowe miejsce i po odpowiedzi „nie” wraca na przystanek. Babcia w wielkim GOP-ie – dobiega na przód autobusu jadącego do Bytomia i pyta kierowcy: – Czy pan jedzie do Bytomia?– Nie, do Nowego Jorku.– A to przepraszam, pomyliłam autobusy. Ewentualnie pyta, czy przez Bytom. Babcie zagubione – odziane w stary wełniany płaszcz, okutane chustką kurczowo dzierżąc w dłoni adres dzieci/wnuków jadą do wielkiego miasta na święta. Jak tylko zobaczy tablicę „Warszawa” co chwilę wypytuje kierowcę czy już ma wysiadać i myśli przerażona „jak my się z Kacprem odnajdziem w tej obcej ziemi”. Babcie nauk ścisłych[edytuj • edytuj kod] Chemiczne – typ, który nie podpisał konwencji genewskich ani o takowych nigdy nic nie słyszał. Używa broni chemicznej. Najczęściej w postaci przesiąkniętego naftalenem (naftalina) futerka (rzadziej używa specjalnego przesączonego środkami chemicznymi moherowego beretu, jednak jest tylko kwestią czasu, gdy w wyniku postępu technologicznego tej subkultury zacznie używać tej zabójczej broni). Szczególnym typem jest tutaj tzw. Babcia gazowa – używa ona naturalnych gazów bojowych w postaci wiatrów, które potrafi miesiącami przygotowywać i przetrzymywać w dolnych partiach ciała i skutecznie użyć. Ten typ jest szczególnie groźny, gdyż atakuje wszystkich pasażerów. Atak babci gazowej jest szczególnie niebezpieczny w zatłoczonych pojazdach w upalne dni. Fizyk-praktyk – najczęściej spotykane w okolicach targowisk i hipermarketów. Wtaszczają się do tramwaju/autobusu z siatami. W przypadku braku wolnego miejsca czekają na pierwszy lepszy zakręt; tuż przed wejściem w niego puszczają trzymaną dotychczas poręcz i pozwalają działać sile bezwładności, z rozmachem uwalając się na siedzących współpasażerów. Zwykle znajdzie się ktoś litościwy, kto ustąpi miejsca. Typ bardzo niebezpieczny, głównie ze względu na najczęściej dość znaczne rozmiary, dodatkowo powiększane torbami. Badacze nie są zgodni co do zakwalifikowania tego rodzaju, choć przypuszczają, że może być to podgatunek babci „Dromadera”. Babcie geograficzne – występują w nowszych środkach komunikacji miejskiej. Wszedłszy do autobusu, staje przed monitorem i śledzi trasę na mapie, korygując wewnętrzny kompas. Biolożki – inaczej: laborantki; wsiadają przed laboratoriami, szpitalami i klinikami. Przeglądają świeżo uzyskane wyniki badań, rzucając przy tym olaboga! i wypytując współpasażerów o to, jak zinterpretowaliby jej odsiew kału. Babcie matematyczne – typ uwielbiany przez spóźnialskich. Po wejściu od razu udaje się do kierowcy i kupuje bilet. Poproszona o zapłatę, liczy grosiki, opóźniając przejazd. Czasami ewoluują w babcie informatyczne i stosują podobną taktykę w próbach rozgryzienia biletomatów. Stety, nie opóźnia to autobusu. Babcie religijno-poglądowe[edytuj • edytuj kod] Moherowe berety – odmiana babć charakteryzująca się odmiennym stylem bycia. Ten typ posiada charakterystyczny beret u nasady głowy, a na klatce piersiowej zawsze widnieje wielki, ale to wielki, łańcuch, który w ich slangu został określony mianem „różańca”. Różaniec stylizowany jest na Amerykański Lajf Stajl, czyli im więcej żelaza na klacie tym lepiej. Wykształciły one specyficzny styl bycia i porozumiewania się. Wszystko odbywa się drogą telepatyczną przez pośrednika na górze, głównie za pomocą zdrowasiek. Niczym dobry szpieg, ten rodzaj babć zbiera informacje o niewiernych i podaje je do bazy, co widać gdy takowa przechodząc koło nas zaczyna szeptać. Kolor moherowego beretu też jest ważny, dotąd odnotowano barwy: beżowy, czerwony, szary, fioletowy, brązowy, kremowy, zielony – chodzi głównie o rejonizacje, dany kolor rządzi tylko swoją dzielnicą. Nie są zbyt rozrywkowe i stwarzają zagrożenie dla otoczenia. W pełni oddane swojemu guru – Ojcu Dyrektorowi. W celu uniknięcia tych groźnych osobników należy obligatoryjnie unikać przystanków koło przybytków kościelnych – chyba, że ktoś jest również fanem Rozmów niedokończonych. Rasistki – podchodzą do cygana albo murzyna i mówią: „Ustąp babci miejsca, ty się jeszcze w życiu nasiedzisz”. Rewolucjonistki – ostrymi i populistycznymi hasłami (To wszystko przez te Żyyyddyyy!!!) mogą doprowadzić do rewolucji, która na szczęście, ze względu na problemy sercowo-żołądkowo-stawowe większości babć rewolucjonistek, nie opanowuje obszaru poza autobusem. Różańcowe – podgatunek moherowych beretów, stoją nad tobą odmawiając różnego rodzaju pacierze, różańce i litanie, zawodząc przy tym tak długo aż ustąpisz miejsca. Często wzywają przy tym imiona świętych i błogosławionych. Zbyt długie pozostawanie pod jej wpływem może prowadzić do zamodlenia lub migreny. Babcie psychiczne[edytuj • edytuj kod] Hipnotyzerki – babuliny stojące nad ofiarą siedzącą, zimą często w zaparowanych goglach i tak się gapiące, że potencjalna ofiara czuje się jak na seansie u Kaszpirowskiego. Jasnowidzki – po wejściu zasiadają w tylnej części autobusu, nie minie pół minuty a już w tylnej części zaczyna brakować powietrza, wtedy wszyscy prócz Babci/Dziadka ewakuują się, gdy jednak grupa śmiejących się gimnazjalistów zostanie przy środkowym wyjściu Babcia/Dziadek zaczynają mieć widzenia przyszłości typu: „Widzę was w piekle!”, „Diabeł w was tkwi!”, „Wszyscy ludzie pójdą do nieba, a wy zostaniecie wepchnięci do piekła!”. Niespokojne – babcie, które ewidentnie nie mogą usiedzieć w jednym miejscu autobusu, wobec czego permanentnie się przesiadają. A to przeciąg, a to nie mogą siedzieć w stronę przeciwną do kierunku jazdy, a to współpasażer jest podejrzany albo śmierdzi. Babcie wykazują dużą ruchliwość, aczkolwiek nie są niebezpieczne, chyba że jedynym młodszym człowiekiem od niej będzie kierowca. Marudzące – spotykane szczególnie na dłuższych trasach. Występują parami lub większymi grupami (jednak nigdy nie jest ich więcej niż 4). Wracasz z drugiego końca miasta, a tu nagle podchodzą dwie babcie i zaczynają narzekać na wszystko (niewygodne fotele, oszuści na straganie, dzisiejsza młodzież, brudne rury do trzymania, dzisiejsza młodzież, sąsiedzi, dzisiejsza młodzież, zwierzęta, ceny biletów… Aha, czy ja wspominałam o dzisiejszej młodzieży?) tak długo, aż ofiara nie popełni samobójstwa poprzez walnięcie głową w szybę albo sama odejdzie dla „świętego” spotykany jest bardziej niebezpieczny podgatunek, który marudzi na takie tematy, aby znudzona ofiara szybciej odeszła (a tej Kowalskiej to wycięli jelito i do tego macicę! Za moje pieniądze, no! Toż to idiotyzm!). Chore na uszy – ujawniają się, gdy do autobusu wsiada grupa nastoletnich uczniów gimnazjum lub liceum. Zwykle każe im siedzieć cicho, gdyż bolą ją uszy i nie może się denerwować. Nie zważa jedynie na fakt, że jedzie głośnym autobusem. Gdy uczniowie mają ją w dupie, zaczyna krzyczeć, jaka to dzisiejsza młodzież jest źle wychowana. Zazwyczaj po takim incydencie sprawcy zbyt głośnych rozmów przenoszą się do innej części pojazdu. Wróżbitki – podgatunek babć jasnowidzek, tylko ten mówi prawdę. Najczęściej prosi o ustąpienie miejsca za wróżbę o najbliższej przyszłości. Gdy babcia się rozsiądzie mówi coś w stylu Widzę, że nie będziesz miał miejsca żeby usiąść…. Wkują niesamowicie, choć ani razu się nie pomyliły. Schizy – sprawiają wrażenie jakby rozmawiały przez telefon komórkowy z drugą osobą mając zestaw bluetooth. Pozory mylą – nic z tych rzeczy, w rzeczywistości (wirtualnej) babcia gada w dwóch osobach sama ze sobą. Tutaj istnieje wersja soft i hardcore. W przypadku pierwszym zupełnie nieszkodliwe, za to w drugim czeka nas ostra jazda, aby uszy nie zwiędły/odpadły pod lejącym się stekiem bluzgów i przekleństw. Po takiej sesji można wysiąść z traumą i przeświadczeniem, że jednak Kopernik był kobietą. Babcie zawodowe[edytuj • edytuj kod] Adwokatki – występują najczęściej stadnie. Ich celem jest znalezienie miejsc siedzących nie dla siebie, lecz dla innych wsiadających babć autobusowych. Gdy takowa się znajdzie, szukają potencjalnej ofiary i zwracając się do niej per „młodzieży”, wymuszają ustąpienie miejsca dla nowej pasażerki. Inną, ciekawszą metodą jest długotrwała perswazja wzrokowa, która jeśli nie poskutkuje, kończy się wyszukaną wiązanką przekleństw i życzeniami rychłej starości w kierunku ofiary na przystanku końcowym. Akrobatki – widząc wolne krzesło po drugiej stronie autobusu w cudowny sposób odzyskują mobilność, wrzucają laskę pod pachę i sprintem biegną do krzesła co sił w nogach. Aktorki – gdy wszystkie miejsca w autobusie są zajęte, stoi na środku autobusu, z gracją najlepszych aktorów symuluje różnego rodzaju choroby począwszy od „bóli krzyża” do „osteoporozy” wymuszając miejsca siedzące od młodych osób. Dosyć popularny gatunek na liniach międzymiastowych, są bardzo sprytne, a ich działania niezwykle skuteczne. Ankieterki – na kilka przystanków przed ich docelowym przepytują ludzi, kto kiedy wysiada i starają się odpowiednio ustawić wszystkich w przejściu. Aptekarki – dosiadają się nagle do pasażera, otwierają swoją „magiczną” torbę pełną lekarstw domowej roboty, począwszy od lekarstw na kaszel, a kończąc lekarstwami na zmiany grzybicze stóp, które powodują „wyhodowanie” Doliny Rospudy pod paznokciami… Biznesmenki – poruszają się w parach, jedna z babć jest ubrana „na cebulkę” co jest elementem opancerzenia, druga babcia „powierniczka” posiada dużą aktówkę w której znajdują się donosy i inne informacje przydatne kancelarii parafialnej. Podczas konwoju dyskutują i wymieniają się zdaniami na interesujące tematy, jak to np. Staszka spod dwójki wyzywa swojego „starego” od najgorszych. Uzbrojone w perfumy „Szanell” z placu. Niańki – gatunek ten występuje dość rzadko. Swoją zdecydowanie zbyt dużą dupą i wyładowanym latoroślą wózkiem dziecięcym zajmują ostatnie centymetry miejsca stojącego przy wejściu. Są one o tyle niebezpieczne, że można zostać staranowanym przez koła morderczego pojazdu. Zazwyczaj nasza stanowcza odmowa ustąpienia miejsca jest kwitowana głośnym i cuchnącym kapuśniaczkiem prychnięciem oraz soczystym stekiem wyzwisk. Opiekunki – na jakiś czas przed wyjściem z autobusu zapraszają inną osobę do zajęcia ich miejsca. Często po usłyszeniu odmowy namawiają ją aż do zatrzymania się autobusu na ich przystanku. Sytuacja jest na tyle niezręczna, że nikt z innych pasażerów w tym czasie nie odważy się zająć tego miejsca. Niekiedy pozostaje ono jeszcze wolne na długo po wyjściu Opiekunki z autobusu. Oszustki – babcie wymuszające, pochodna aktorki, ale totalne beztalencie. Atakuje ofiary tekstem, że ma 70 lat, jest chora na serce/nogi/żołądek/wątrobę i co się jeszcze tylko da, a wygląda na rumianą, wypasioną, zdrową i żwawą 50-latkę. Wygląda tak młodo i zdrowo, że ofiary zazwyczaj jej nie wierzą i nie ustępują miejsca. Oszustki w odwecie atakują ludzi na ulicy i opowiadają im, jak młodzież jest źle wychowana. Bardzo często spotykane w Gdańsku na linii autobusowej 199, a także ich męscy odpowiednicy. Prostytutki na emeryturze – spotykane tylko w miastach. Charakteryzują się tapirem na głowie na półtora metra. Usta mają w kolorze strażackiej czerwieni, a policzki pokraśnione burakiem, sądząc po kolorze. Na powiekach cień aż do brwi, szpony w jakimś intensywnym kolorze i strój jak na wesele w ambasadzie. Stare ale jare. Inne rodzaje babć autobusowych[edytuj • edytuj kod] Babcie „Książki” – spotykane cholernie rzadko. Zaraz po wejściu do tramwaju zaczynają opowiadać fascynujące opowieści ze swojego życia. Typ lubiany przez większość. Nie wymuszają ustąpienia miejsca, zdobywają tak wielki respekt wśród współpasażerów, że po kilku minutach ludzie sami schodzą ze swoich miejsc, aby ustąpić tej babci. Zwykle przez te opowieści większość osób przegapia swój przystanek, ale ta babcia mimo wszystko jest lubiana, nawet przez młodzież. Babcie neutralne – te babcie po prostu wchodzą do autobusu i po prostu zajmują wolne miejsce, a jeśli takiego nie ma to przeczekają podróż i po prostu wyjdą. Rzadki typ, chociaż możliwe, że jest (po prostu) niezauważany przez innych pasażerów. Babcie o przyśpieszonym zapłonie – zawsze ustawiają się przy drzwiach dwa, trzy przystanki wcześniej. A nuż nie zdążą wysiąść zanim autobus ruszy? Babcie o opóźnionym zapłonie – w przeciwieństwie do swoich antagonistek o wiele bardziej niebezpieczne i toksyczne, gdyż skutecznie mogą doprowadzić do zakłóceń w rozkładzie jazdy, a w przypadkach ekstremalnych terroryzować kierowcę w celu zatrzymania pojazdu pomiędzy przystankami. Nie jest to nic innego jak wersja hardcorowa rodzaju Last Minute. Babcie zajebiste – miłe, starsze panie. Czasem dają pieniądze lub słodycze dzieciom w autobusie. Możliwe że jedna z nich poprosi cię o targanie swoich toreb do domu, za co zwykle również odwdzięczy się dużą sumą pieniędzy (jeśli ma dobry dzień to może Ci dać jakieś trzy dychy!). Za ustąpienie miejsca babcia będzie Ci wdzięczna do końca życia i oczywiście również zgarniesz trochę kasiory. Biduleczki – aż łezka w oku się kręci widząc takową. Malutkie, chudziutkie, zgarbione, w szarym płaszczyku. Ledwo to to stoi na chudych nóżkach, cera porcelanowa, a we włosach kokarda większa od niej. Wsiada jedynie do mało zatłoczonych pojazdów, często pomyłkowo. Nie bardzo wie gdzie jest i dokąd jedzie. Najczęściej bez żadnych bagaży. Są tak chude, że cztery takie babcie mogą siedzieć na jednym miejscu, a często można tam jeszcze i piątą posadzić. Nie są groźne. Zagrożone wymarciem, w Polsce prawnie chronione. Bombowce – nie lepsze od babci lokomotywy. Stojąc nad tobą atakuje zrzucając różnego rodzaju przedmioty (beret, torebkę, rękawiczkę). Często można spotkać tzw. typ „Sztukas”, który przed zrzuceniem przedmiotu nurkuje, wydając przy tym charakterystyczny świst. Borostwory – ogromne babcie w futrzanych płaszczach, zajmujące z reguły 1,5–2 miejsc siedzących. Dzielą się zwykle na kilka kategorii. Przerażają absolutnie wszystko i wszystkich. Chodzące Poradniki (w niektórych grupach naukowców: Babcia Dobra Rada) – babcie z pozoru sympatyczne, siadające chętnie na miejscach podwójnych, częściowo zajętych przez kogoś młodego, lub na całkowicie zajętych, odbierając miejsce jedną z dalej opisanych metod. Nigdy nie siadają same. Celem tych babć jest przekazanie młodemu pokoleniu jak najwięcej swoich niezwykle cennych rad dotyczących strzyżenia pudli, wpływu przyprawy curry na zdawanie egzaminu maturalnego, zapobiegania przeziębieniom, produkcji wina z jabłek, wyciskania soku z cebuli lub wstawania rano z łóżka prawą nogą przez lewy bok. Babcie te w dłuższych okresach mogą doprowadzić do trwałego paraliżu lub nawet zgonu. Cichacze – babcie, które zawsze pojawiają się w parach. Jeśli są dwa wolne miejsca naprzeciwko siebie, siadają bez ataku. Kiedy są trzy miejsca zajęte i jedno wolne, jedna z nich siada na wolnym miejscu, a druga ciska pasażerem naprzeciwko niej o ścianę. Kiedy są natomiast dwa wolne miejsca, ale nie naprzeciwko siebie, jedna z nich siada na którymś miejscu, a druga podchodzi do pasażera naprzeciwko swojej towarzyszki i rzuca nim w inne wolne miejsce. Jeśli nie ma wolnych miejsc, jedna miota pierwszym pasażerem, druga siada, potem miota drugim, żeby mieć miejsce naprzeciwko towarzyszki. Jak usiądą, to siedzą cicho. Co jakiś czas któraś na kogoś lub coś pokazuje albo przytakuje. Zdarza się też, że któraś sapnie. Wysiadają na pierwszym przystanku, ale są bardzo niebezpieczne. Cmentarne – odmiana babci, która za jedyny słuszny cel podróży uważa cmentarz (co znajduje odzwierciedlenie w reakcjach niekulturalnej młodzieży, proponującej by tam pozostała na czas nieokreślony i oszczędziła kłopotów innym - a co najmniej na koszcie biletu powrotnego). Zazwyczaj wiezie wypchaną torbę zawierającą znicze, kwiatki, grabie, łopaty itp. Gdyby mogła, przesiadłaby się do traktora z przyczepą firmy obsługi zieleni miejskiej. Jej jedynym zmartwieniem jest plaga zniczopożyczaczy. Najczęściej pojawiają się na liniach objeżdżających okoliczne placówki sakralne lub funeralne. Dromader – w busie najpierw ląduje ciężko jedna pełna siata, potem druga, na końcu tarabani się staruszka wciągając za sobą wyładowany wózeczek. Potem przewala się z tym wszystkim jak walec przez zatłoczony autobus. Zawartość siat stanowi zazwyczaj jakieś 20 kilogramów cukru lub tyle samo mąki, woda w pięciolitrowych butlach i inna masówka, zakupiona zapewne dla całej kamienicy. Działkowiczki – występują praktycznie tylko w okresie letnim, kiedy linia autobusowa zostaje przedłużona i prowadzi na działki. Nigdy nie występuje pojedynczo, zwykle zajmują pół autobusu. Wyróżnia się brudnymi rękami oraz zapachem potu i ziemi. Często wiezie torby 2x większe od niej, z których wystają rośliny lub grabie. Niezwykle agresywna gdy ktoś próbuje zająć jej miejsce, lub zachowuje się zbyt głośno. Kiedy wchodzisz, wszystkie działkowiczki patrzą na ciebie miażdżącym wzrokiem. Elegantki – babcie spotykane głównie w autobusach podmiejskich. Zawsze eleganckie, niezależnie od pogody. W największy upał zawsze mają na sobie grubą białą bluzkę (haftowaną), grubą wełnianą spódnicę, grube rajstopy i pełne półbuty z tandetnej imitacji skóry. Dla ozdoby na szyi zawieszają czerwone korale kupione „za panienki” na odpuście 40 lat temu. Nieważne, że gorąco i pot im po rowku ścieka, kobieta jest zawsze kobietą. Eplileptyczki – pochodna babć szturchających, który zamiast szturchania ofiary stosuje serię napadów padaczkowych trzymając się poręczy krzesła ofiar. Szczególnie skuteczne w starych (czyt. wszystkich) tramwajach, gdzie ofiara po kilku seriach szokowych doznaje wstrząśnięcia mózgu o pancerne okno. Ekspresowe – specyficzny gatunek występujący wyłącznie na trasie w autobusach pośpiesznych i ekspresowych. Myląc ten autobus z innym, kursującym na tej samej linii, wymuszają na kierowcy krzykami i lamentami zatrzymanie autobusu „bo on się tu zawsze zatrzymywał”. Są dobrze znane ze swoich niewiarygodnych umiejętności perswazyjnych. Przeciętny kierowca nie wytrzymuje 10 sekund ledwo zrozumiałych wrzasków i pojękiwań i zatrzymuje pojazd jak nakazuje babcia. Furiatki – sypią taką ilością wyzwisk, aż nie można uwierzyć. Od wejścia bluzgają z jakiegokolwiek powodu. Wystarczy że coś zauważą, lub ktoś je przypadkiem dotknie, a rozpoczyna się półgodzinna wiązanka. Jeśli nie ma na co wyzywać, rzucają losowymi wyzwiskami pod nosem. W ostateczności atakują parasolką (noszą ją nawet w słoneczne dni). „Gdyby ja…” – gorsze od Furiatek, babcia taka wsiada do tramwaju, zasiada na jakimś miejscu, po chwili wstaje i zaczyna mówić: gdybym ja była dyrektorką MPK, to by ten motorniczy by u mnie nie pracował, bo nie potrafi mnie zawieźć do domu. Historyczki – atakuje często jeszcze na przystanku. Zaczaja się w pobliżu grupki młodych ludzi i przysłuchuje się rozmowie. W pewnym momencie rzuca luźno związaną z tematem uwagę i przechodzi do ofensywy słowami „a we wojnie to ja…”. Kamikaze – najczęściej spotykane na liniach podmiejskich. Można je łatwo rozpoznać po stylu wpadania do autobusu. Kiedy ten zamierza odjechać z przystanku, nagle, nie wiadomo skąd pojawia się owa babina. Widząc, że jest spóźniona podwija kiecę (czasem kilka), bierze pod pachę wózeczek i siaty z gaciami na sprzedaż na bazarze i gna ile sił w nogach środkiem drogi, tak, by jej czasem busik nie uciekł. Po dobiegnięciu do niego sykiem i sapaniem odpędza młodzież, która wyszła, by pomóc jej z wózkiem i sama zajmuje ich miejsce. Kiedy o dziwo czasem jest przed podmiejskim, zawsze staje na krawędzi krawężnika, by kierowca zobaczył, że zdążyła i to ona na niego czeka. Często można poznać ją również po posiadaniu kul po poprzednich zderzeniach czołowych lub potrąceniach przez autobus, przez co w bliskiej przyszłości grozi jej wymarcie. Kierownice – najrzadszy gatunek, dzieło gospodarki socjalistycznej. Charakteryzują się tym, iż nie siedzą na miejscach dla pasażerów, tylko prowadzą pojazd. Dzielą się na trzy grupy: autobusowe, trolejbusowe i tramwajowe (motorniczki). Autobusowe dzielą się na miejskie i międzymiastowe. Miejskie są najczęściej ubrane w mundur, międzymiastowe natomiast ubierają się dowolnie. Trolejbusowe są obecnie na wymarciu, bo występują tylko w Lublinie, Tychach i w Gdyni. Tramwajowe są natomiast dosyć często spotykane. Często dziarskie i sympatyczne. De Luxe (tyranobabus REX) – odmiana borostwora, ogromnej wielkości i wagi ubrane w grube kożuchy lub futra, małe wredne oczka, duże szczęki często inkrustowane złotem, bardzo brzydkie. Ogromne osobniki niezwykle agresywne, wchodząc do pojazdu nie wybierają jak inne drapieżniki ofiary słabej i bezbronnej, a pierwszą lepszą. Podchodzą z siatami do pierwszego miejsca, jakie widzą i uderzają tekstem „zejdź mi dziecko, bo mam już 90 lat i schorowane nogi” (ewentualnie serce, lub inne schorzenia zasłyszane od Goździkowej). W drastycznych przypadkach po prostu spychają z siedzenia. Nie muszą się niczego obawiać ze względu na potężny pancerz, ogromną wagę i wzrost. Najczęściej ofiary same uciekają już na widok takiego osobnika. Babcie te, najczęściej nie mają biletów, bo sam kanar się ich boi. Jak sama nazwa wskazuje, jest to największy znany typ babci autobusowej, najbardziej agresywny i bezwzględny. Krótkodystansowe – rodzaj wymuszających, z tym, że wysiadają minutę po tym, jak wsiadły. Co nie zmienia faktu, że na tę minutę muszą sobie zapewnić miejsce siedzące. Last Minute – nie wstanie przed swoim przystankiem, ale siedzi twardo do samego końca i podrywa cztery litery i przebija się do wyjścia jak kula armatnia dopiero wtedy, gdy ludzie zaczynają (na jej przystanku) wsiadać do transportera. Lodołamacze – w najbardziej zatłoczonym autobusie taka babcia zawsze widzi, kiedy się zwalnia miejsce (posiada seryjnie montowany echo radar), momentalnie rusza i pędzi z siatami tratując po drodze wszystkich pasażerów. Jeżeli jakimś cudem nie dotrze na czas do wolnego miejsca, wówczas zmienia się w babcię lokomotywę. Inna wersja takiej babci: W autobusach podmiejskich zawsze siada na ostatnim siedzeniu, chociaż tylne drzwi się nie otwierają, autobus jest zapchany na maksa, a ona wysiada na pierwszym przystanku. Kiedy autobus się zatrzyma krzykiem terroryzuje kierowcę, żeby na nią zaczekał i przepycha się do wyjścia tratując ludzi. Wbrew pozorom, to nie jest babcia lokomotywa Lokomotywy – jak siedzisz w autobusie, stają nad tobą i zaczynają sapać. Niektóre sapią tak intensywnie, że czujesz, co jadła kilka godzin temu. Jeśli do tego wszystkiego składnikiem suplementacji diety był jeszcze czosnek – biada ci, oj biada. Łowcy krzeseł – gdy autobus się zatrzyma i otworzy drzwi, ty nawet nie zdążysz sobie tego uświadomić, a ona już siedzi. Miła i dobra – zazwyczaj patrzy w okno i nie przejmuje się gamoniami (jeden z najrzadszych rodzajów). Eksperci są bezradni co do sposobu, w jaki przetrwała w tzw. „dzisiejszych czasach”. Nieprzewidywalne – często autobus jest mało zatłoczony, ty siedzisz bliżej babci, dalej jest trochę wolnych miejsc, a ona chce właśnie twoje miejsce. Jeśli jej się nie uda, atakuje w stylu jednego z poprzednich gatunków. Niskopodłogowe – zwykle spóźniają się na autobus (niskopodłogowy), biegną za nim kilometr. Niejednokrotnie wcale nie są zmęczone. Chcą wejść na siedzenia tylne, znajdujące się nieco wyżej. Ale nagle tracą siły i proszą o pomoc. Gdy jakiś uprzejmy podniesie swój tyłek, aby pomóc, babcia błyskawicznie zajmuje jego miejsce (niejednokrotnie faulując). Odmawiające – kiedy raz na tysiąc kursów chcesz wykazać choć odrobinę życzliwości i ustąpić miejsca staruszce, ta wyraża niechęć do zajęcia danego miejsca, najczęściej słowami "proszę siedzieć". Po konfrontacji z taką babcią zazwyczaj zachowujesz okupowane miejsce, ale z przekonaniem, że skoro tak, to nigdy więcej nie ustąpisz miejsca innej staruszce. Okiennice – ten typ rzadziej pojawia się w autobusach, nagminny jest natomiast w pociągach osobowych. Celem okiennicy jest zajęcie dowolnego miejsca przy oknie. Gatunek jest naturalnie wyposażony w radar naprowadzający na pierwsze wolne miejsce obok okna. Po znalezieniu takiego, automatyczny pilot obiera kurs na to właśnie miejsce rozpychając wszystkich dookoła. Jeśli wszystkie miejsca obok okna są zajęte, natomiast wolne są miejsca tylko od strony przejścia, zwykle używają formuł w stylu: „Przepraszam, czy może Pan/Pani ustąpić mi to miejsce?”. Zwykle odpowiedź „nie” wystarcza. Pilot – występują w nowszych pojazdach, w których pierwsze miejsce z przodu, z prawej strony pojazdu najbliżej kierowcy jest pojedyncze i wysunięte naprzód, stwarzając tym samym dogodne warunki do nadzorowania jazdy. Celem tego typu osobnika jest zajęcie tego miejsca, nawet jeśli autobus jest zupełnie pusty. Aby to osiągnąć, stosują, zależnie od osobistych predyspozycji, rozmaite metody wymuszeń. Jako, że normalni ludzie również tym miejscem nie gardzą, biada temu, kto je zajmuje w trakcie szturmu takiej babci. Planujące – taki gatunek nie działa sam, a przygotowywuje się dość długo do ataku. Najpierw wypatrują sobie ofiarę, a kiedy sobie wypatrzą, zaczynają planować atak. Obliczają zaawansowaną techniką[1] zwykle zajmowane przez Ciebie miejsce, oraz ile miejsc jest średnio wolnych. W końcu, po tygodniach, dniach planowania nadchodzi dzień ataku. Ustalają między sobą która na jakim przystanku stoją. Kiedy autobus przyjeżdża na przystanek, wsiadają zajmując ustalone miejsca, chociaż część z nich stoi w razie zwolnienia miejsca. Gdy autobus przyjedzie na przystanek gdzie czekają ostatnie babcie biorące udział w ataku, zajmują miejsca… na końcu jedna z nich pyta żebyś ustąpił miejsca, bo w autobusie już nie ma wolnych. Podniecające – widząc zajęte miejsce przez osobę płci nieżeńskiej, podchodzą z gracją Babci Królewskiej i mówią, że bardzo je podniecasz. Unikać jak ognia! W razie kontaktu uciekać! Wysokie prawdopodobieństwo obśmiania przez kolegów. W skrajnych przypadkach (gdy autobus jest zajęty kobietami), zachodzą w odmianę Homo-bi-niewiadomo. Pomylone – wchodzą do zatłoczonego autobusu, siadają na najbardziej odległym od drzwi miejscu, a później jęczą, że pomyliły autobusy i chciałyby wysiąść. Gdy już podejdą do drzwi, a jakiś nieszczęśnik zajmie ich miejsce, przypuszczają szturm, z wrzaskiem, że jednak im się nie pomyliło, a starszym należy ustępować miejsca. Następnie znowu jęczą, że się pomyliły. Gdy już nikt nie odważy się usiąść, czekają, aż zwolni się jakiekolwiek inne miejsce. Po zajęciu go znowu przypuszczają szturm. Poszukiwaczki – zawsze kładą siatę z zakupami na wolnym miejscu, same zajmując miejsce sąsiednie, po czym zaczynają przeglądać zakupy, przekładać je z jednej torby do drugiej, wąchać, rozwijać i ogólnie zachowywać się, jak gdyby szukały Świętego Graala. Poranne – tak naprawdę, to nikt nie wie gdzie jadą. Zawsze w grupie, zawsze rano, zawsze na tylnych siedzeniach (ew. przy oknie naprzeciwko drzwi). Uwielbiają autobusy jeżdżące na zadupia (np. PKSy). Lubią śpiewać piosenki. Młodsze znajome babci malinowych. Predator – najbardziej obrzydliwy, wredny typ. Pokonuje nieraz spore dystanse do przystanku, ale już w busie czy tramwaju nie jest w stanie przejść tych 6 metrów do wolnego miejsca, tylko staje nad kimś młodszym i terroryzuje go. Biedni, młodzi ludzie kierując się kindersztubą ustępują grzecznie i przenoszą się gdzie indziej. Czasami Predatory w szale mylą pasażera z kierowcą. Prowokatorki – dość specyficzny rodzaj babć, które można podzielić na podklasy – podstawowy podtyp to babcie słaboprowokujące, np. czepiające się faceta, że śmierdzi wódą lub piwskiem, czy studenta, że nosi irokeza. W pojedynkę są one dość niegroźne i skuteczną bronią obronną przeciw nim jest ignorancja i „niedolewanie oliwy do ognia”, w przypadku większej liczby osobników następuje tzw. efekt śnieżnej kuli, gdy aktywność obecnych na danym terenie babć prowokatorek osiąga maksimum. Przeciągowe – pojawiają się zazwyczaj w upalny dzień, gdy w autobusie jest 40 °C. Większość okien jest wtedy otwarta. Cały autobus jest z tego zadowolony, a one wkraczają do akcji i każą wszystkie okna zamykać, bo jest przeciąg. W akcie ostateczności idą ze skargą do kierowcy, który ma je głęboko gdzieś. Ten typ babci często też jednocześnie jest Dromaderem i Wymuszającą. Przegrzane – przeciwieństwo poprzedniej odmiany. Atakują w mroźne dni, kiedy wszyscy pasażerowie korzystają z dobrodziejstwa klimatyzacji. Ubrane w pięć kożuchów i siedem sweterków żądają od kierowcy wyłączenia ogrzewania. Jeżeli temperatura na zewnątrz jest poniżej -20 stopni, mogą doprowadzić do trwałego kalectwa. Przyjacielskie – pomimo wieku pozostające w doskonałej kondycji fizycznej i psychicznej, rozrabiające, zabawiające pasażerów. Wyjątkowo sympatyczny typ, nie atakuje młodzieży ani nikogo z pasażerów. Ze względu na łagodne usposobienie niestety często pada ofiarą pozostałych typów babć autobusowych. Obecnie zagrożone wymarciem, w Polsce prawnie chronione. Przyjaciółki – atakują w parach. Atakują tylko wtedy, gdy jest tylko jedno wolne miejsce. Ich atak przebiega tak: jest wolne miejsce, jedna z nich natychmiast taranuje wszystkich i siada tam, a obca babcia autobusowa znana jako „przyjaciółka” tej, co usiadła, staje koło siedzącej. Stojąca jest zazwyczaj dobra i sama nie zdobędzie miejsca. Siedząca jej zaczyna współczuć i zaczepia najbliższego siedzącego. Pierwszym etapem jest prośba: siedząca babcia prosi tę osobę by ustąpiła tej stojącej pani. Gdy etap pierwszy nie powiedzie się bo powiemy „nie”, siedząca przechodzi do etapu numer dwa. Podczas etapu drugiego siedząca babcia zaczyna wymieniać straszne choroby, na jakie niby stojąca pani cierpi, zazwyczaj to pomaga, bo gdy zaczyna mówić o żylakach odbytu wymiękamy, puszczamy pawia i uciekamy, a jeśli jesteśmy twardzi i nie puszczamy, to przechodzi do etapu trzeciego. Podczas niego wnerwiona babcia uważnie wstaje, żeby nikt jej nie podkradł siedziska, podchodzi do nas i całuje w policzek, wtedy od razu mdlejemy, a babcia wyrzuca nas z siedzenia i zaprasza tą stojącą do siedzenia. Po zakończonym ataku zamieniają się w „Chodzące Poradniki”, ale rady wymieniają tylko między sobą. Przyzwoitki – na widok całującej się pary jęczą, pomrukują i mamroczą. Po chwili zaczynają otwarcie demonstrować swoje zgorszenie sytuacją. W skrajnym przypadku grożą ekskomuniką lub żądają pokazania obrączek. Pszczółki – tak jak pszczoła przesiada się z kwiatka na kwiatek zbierając nektar, tak ten rodzaj ma genetycznie zakodowaną potrzebę zmiany miejsca pod wpływem nieodpartego wrażenia, że właśnie inne miejsce niż to okupowane jest z bliżej nieokreślonych względów lepsze (tzw. niekulturalna młodzież czasami sugeruje zajęcie najlepszego miejsca, to znaczy na cmentarzu). Czynność jako taka jest celem samym w sobie i nie ma tutaj zastosowania ścisła reguła zajęcia pozycji przy oknie, czy też miejsca VIP premium pilot. Rodzaj nieagresywny, brak doniesień o mutacjach typu pszczoła afrykańska czy osa. Przeważnie zaczyna się od zmiany pozycji tyłem do kierunku jazdy na przodem, jako zdrowszą z punktu widzenia medycyny alternatywnej – a potem, to jest już loteria. Często mylona niesłusznie z bardziej pretensjonalnym rodzajem Niespokojne. Rugbystki – W młodości na pewno były mistrzyniami rugby. Ich umiejętności szarży, rozpychania się łokciami oraz przygniatania pasażerów do ścian/szyb przekraczają jakiekolwiek oczekiwania. Zawsze dopchają się do najlepszego miejsca. Sama swoja – takowa babcia atakuje podobnie do Wymuszaczy lub Lokomotyw, z tym, że zamiast sama usiąść, wyszukuje w pojeździe sobie podobną babcię autobusową i namawia ją, żeby ta usiadła na wcześniej zwolnionym przez siebie miejscu. Siatomioty – wsiada sobie taka jedna do autobusu lub tramwaju, czujnym okiem namierzając pozycję wolnego krzesła oraz najbliższego kasownika. Po przekalkulowaniu i zrobieniu symulacji (chodzi o trójwymiarową symulację ruchu współpasażerów w najbliższych dziesięciu sekundach nałożoną na plan przestrzenny krzesło-kasownik-własna pozycja) rzuca siatą w stronę wolnego krzesła, a sama kasuje bilet. Po czym z godnością zdejmuje siaty z siedzenia, żeby rozgościć się na wcześniej zarezerwowanym miejscu. Dotychczasowy rekord dzierży babcia, która po wtoczeniu się do starego Jelcza (a profilaktycznie zrobiła to dość głośno) miotnęła przed nosem współpasażerów solidnie wyglądającą siatą z co najmniej pięcioma kilogramami cukru/mąki/innego popakowanego badziewia na dobre trzy metry. Byli pod wrażeniem, szczególnie, że nie potrzebowała do tego zbyt wielkiego zamachu. Skoczki (małyszki) – typ spotykany wyłącznie w pojazdach wysokopodłogowych. Charakteryzują się tym, że po wejściu na pierwszy stopień łapią się drzwi i zaczynają podskakiwać na jednej nodze niczym Małysz na Wielkiej Krokwi. Szturchające – typ bardzo podobny do Babć Lokomotyw. Najpierw sapaniem próbuje zgonić młodszą osobę z siedzenia, a gdy to nie pomaga, zaczyna szturchać ofiarę torebką lub siatką, a przy braku owych – całym ciałem. Jest to niestety dobrze działająca metoda – młoda osoba zwykle ma po kilku szturchnięciach dosyć i wstaje, a jeśli nie wstanie, zawsze istnieje szansa, że siła szturchnięcia zrzuci ją z fotela. Bardzo niebezpieczny typ. Czasami może cię uratować kwestia: „Jeżeli chce pani usiąść proszę powiedzieć, a nie pakować mi siaty w twarz” 50% skorzysta z propozycji — porażka, 20% obrazi się i przejdzie w tryb lokomotywy — połowiczny sukces, natomiast 29% zmiesza się powie „Aaaa… tego… przepraszam” — sukces. UWAGA: pozostały 1 % okaże się zakamuflowanymi Furiatkami ze skłonnościami Rewolucjonistek. Szturmaki – dosyć groźny typ babć autobusowych. Nawet kiedy autobus jest wypchany po brzegi, to kiedy tylko drzwi się otworzą, babcia wciska się do środka, nie stosując się do zasady, że wychodzącym się ustępuje i tratuje wszystkich próbujących opuścić środek lokomocji. Jeśli spotkasz taką babcię, to prawdopodobnie wysiądziesz przystanek dalej. Taterniczki – masowo spotykane w rejonie Podzamcza w Lublinie, tudzież innych uczęszczanych przystanków. Chwyta się za poręcz u drzwi z siłą imadła i z impetem wodospadu Niagara pcha się do środka, wpychając z powrotem wszystkich wysiadających. Dwie babcie w jednych drzwiach potrafią zafundować ci przejażdżkę do następnego przystanku. Po osiągnięciu celu, czyli pokonaniu naporu 20 ludzi pragnących wysiąść ulegają transmutacji w jeden z powyższych modeli. Teza, jakoby Babcie Taterniczki były odpowiedzialne za pogrom na stadionie Motoru, nie została dotąd potwierdzona i wymaga dokładniejszych badań. Towarzyskie – przeciwieństwo borostworów zajmujących dwa miejsca. Koniecznie muszą zmieścić się koło osoby siedzącej na tzw. „półtoraku”, czyli miejscu o szerokości około 50% większej od normalnego siedzenia. Bardzo ciekawa jest obserwacja jak one próbują tam usiąść. Najpierw siadają bokiem na samym brzegu, potem powoli wykonują obrót o 90 stopni i wtedy dociskają drugą osobę do okna. W przypadku siedzenia na podeście cały czas trwa walka o utrzymanie tyłka na miejscu podczas zakrętów. To nie jest babcia autobusowa Ufne – gatunek występujący jedynie w PKS. Zazwyczaj pokaźnych rozmiarów. Wbija się do zatłoczonego autobusu tylnym wejściem i podaje drobniaki jakiemuś pasażerowi by ten podał je dalej i tak do kierowcy. W polskiej rzeczywistości nie mają szans na przeżycie. Szczególnie, że zamiast biletu czasami dostają żelki. Ukraińskie handlary – typowo wiejski przypadek, w mieście niespotykany. Żeruje stadnie w dni targowe. Grube stare baby jadą do miasta obładowane garami ze śmietaną, koszami jaj i sera. Często zabierają ze sobą wnuka, albo innego bachora. Rozstawiają cały majdan w przejściu i mają pretensje do współpasażerów, że im tłuką jaja. Po sprzedaży towaru na targu kupują bachorowi dresy albo buty, a potem rozkładają ten towar na dworcowych ławkach, chwaląc się koleżankom, jak tanio je kupiły. Często spotykane w autobusach z wioch do Przemyśla, gdzie jadą handlować mlekiem i śmietaną, po uprzednim wyłowieniu z nich myszy i szczurów. Miastowe nie wiedzą, wypiją. Ustępujące - chodzą legendy, że ktoś kiedyś spotkał taką babcię. Widząc młodszą osobę wsiadającą do pojazdu, ustępuje jej miejsca, najczęściej dodając komentarz dotyczący tego jaki ten pasażer pewnie jest zmęczony/schorowany. Widma – patrzysz: autobus jedzie, babć żadnych nie ma, myślisz że odpoczniesz choć chwilkę na swoim miejscu – nic bardziej mylnego! Wówczas nagle zjawia się nie wiadomo skąd babcia widmo. Wcześniej nie wsiadała do autobusu, nikt jej nie widział, a jednak pojawiła się znikąd. Ustąpisz jej miejsce, jeden moment nieuwagi, a babci widma już nie ma. Na twoim miejscu siedzi już jakaś inna sprytna staruszka, a ty stoisz dalej jak ten baran. Wielorodzajowa – jak nazwa wskazuje, babcia może być babcią widmo i jednocześnie babcią rugbystką! Wilcze stada – bardzo skuteczna taktyka działania nie tylko niemieckich okrętów podwodnych z okresu drugiej wojny – atakują watahą, a ich jazgot rozlega się na cały autobus i wygryzają każdego z ich siedzeń. W przypadku oporu każdy zostanie storpedowany lub unicestwiony całym arsenałem broni konwencjonalnej lub chemicznej. Właścicielki – mają wykupiony wirtualny abonament na używanie danego siedzenia w autobusie i dostają szału jeśli ktoś je zajmie: „Siedzisz na moim miejscu!”. Odmiana Babć Furiatek i Wymuszających. Wspierające służbę zdrowia – występują grupowo, najczęściej na liniach zatrzymujących się w pobliżu wszelakich ośrodków służby medycznej. Po drodze nawiązują ze sobą kontakt za pomocą technik wzajemnego podsłuchiwania i narzekania na swoje jakże poważne problemy zdrowotne; następnie połączone serdeczną znajomością i wizją wspólnej przygody porównywalnej do historii opisanej we „Władcy Pierścieni”, wymieniają się uwagami na temat lekarzy, recept, leków i tym podobnych. Na przystanku docelowym opuszczają autobus, raźno i rączo pomagając sobie wzajemnie. Wymuszające – zazwyczaj jest ich kilka. Gdy sobie młoda osoba spokojnie siedzi, stają dookoła niej i zaczynają rozmawiać, jakie to dzieci lub dzisiejsza młodzież są źle wychowane. Zaplutki – zawsze atakują w parach. Rozpoznać je można po dość chudej posturze. Przed atakiem zawsze konwersują gdzieś koło miejsca ofiary. Atak przebiega tak: Podchodzą do ofiary i śliniąc się, rozpryskując ślinę na wszystkie strony, seplenią coś pod nosem. Robią to z taką gracją, że ślina pada dokładnie na ofiarę, zmuszając ją do kapitulacji i szybkiego zwolnienia miejsca. Po wykonaniu tej operacji, szybko kładą torebki na zwolnionym miejscu i podchodzą do najbliższego posiadacza krzesła, powtarzając proces. Gdy i to się powiedzie, jedna z nich siada, a druga przynosi jej torebkę z wcześniej zajętego miejsca. Niektórzy ludzie liczą czas opierania się babciom zaplutkom, a oficjalny rekord wynosi minutę i pięć sekund. Dość powszechne babcie, lecz szczególnie niebezpieczne. Unikaj ich jak długo się da. Zapobiegliwe – jak tylko ludzie wejdą do autobusu na jakimś przystanku i drzwi się zamkną, zaczynają przepychać się do wyjścia, mówiąc, że na następnym wysiadają. Warto zauważyć że nie ma tu znaczenia odległość ani czas podróży między przystankami, po prostu ZAWSZE musi wstać od razu po zamknięciu na poprzednim przystanku i po tym jak ludzie są już ciasno ubici, nawet gdyby miało to oznaczać stanie przy drzwiach przez 15 minut. Często przejawia cechy Babci Ankieterki. Zapominajki – wchodzą do autobusu, zajmują miejsce posiadaną torebką, idą skasować bilet i zapominają o tym, że kieszonkowcy lubią takie łupy. Znajome – atakują pojedynczo. Przysiadają się do osoby siedzącej samotnie i wtedy zadają pytania w stylu „Jak się pan nazywa?”, „A pana dziadek to służył na wojnie?”. Przy okazji atakują w stylu zaplutek. Tu rekord opierania się wynosi 52 sekundy. Z Biedronki – zawsze wydaje ci się, że skądś znasz tę twarz, więc odruchowo mówisz „dzień dobry”, a ona nie reaguje. Kiedy już wychodzisz z autobusu, wreszcie zdajesz sobie sprawę, że tydzień temu wciskała ci dodatkową parę skarpet za 39,99, abyś dostał ostatnią naklejkę na Świeżaka. Z kotem – tego rodzaju babcia autobusowa ma ze sobą kota, który służy jej za zwierzynę łowczą. Kot taki biega po autobusie i wygania siedzących z wygodnych, zajętych uczciwie miejsc. Babcia wykorzystuje sytuację i siada, a kota chowa się w torbie. Jeżeli ktoś zajmie zwolnione miejsce, babcia stosuje taktykę aż do skutku. W życiu prywatnym zazwyczaj hoduje niezwykle wielką ilość kotów w domu i wszystkie je karmi. Często ma we włosach strzępki kociej sierści. Naturalny wróg metali. Z psem – atakuje tak samo, jak babcia z kotem, lecz do walki używa psa. Zazwyczaj hoduje bardzo dużą ilość psów, głównie pudli lub co gorzej bandę rozwydrzonych kundelków. Z bagażem – nowy gatunek odkryty w Warszawie. Zaczepia cię na przystanku i prosi abyś pomógł wnieść jej bagaż. Jako że to nowy, nieznany gatunek, zwykle ofiara jest tak zaskoczona że pomaga. Wtedy babcia siada na miejscu ofiary i zabiera od niej bagaż. Żołnierki-tułaczki – typ popularny jesienią w autobusach na trasach wiejskich i podmiejskich, okresowa odmiana ukraińskich handlar. Zazwyczaj wcześniej się umawiają i o świcie w dzień targowy ładują się do autobusu z worami fasoli, grochu i orzechów na sprzedaż. Cały ten majdan zwalają obok kierowcy i wzdłuż autobusu tworząc okopy. Nie ma szans, żeby się wydostać stamtąd przed nimi, ani się przez nie przedrzeć. Dwie godziny później wracają z siatami pełnymi chleba, bułek, margaryny i z 3-litrowym olejem (bo w mieście są o 10 groszy tańsze!). W tym momencie laska przeszkadza, więc trzymają ją pod pachą. Śpieszą się okrutnie, żeby zdążyć na autobus, bo ocielonkę trzeba wydoić. Po takim rajdzie są już głodne i ukradkiem jedzą salceson z gazety. Znana jest historia, jak taka żołnierka wpadła zdyszana do autobusu stojącego na przystanku i krzyczy do kierowcy Do Tuchli już lecioł?, na co cały autobus chórem LECIOŁ!!! Okrucieństwo losu[edytuj • edytuj kod] Czasem los bywa okrutny dla babć autobusowych. Dowodzą tego następujące przypadki: W całym pojeździe są wolne krzesła. Wówczas nie da rady stanąć nad gimnazjalistą lub studentem i narzekać, jak źle wychowana jest obecna młodzież. Wszystkie miejsca są zajęte przez inne babcie autobusowe. Jeszcze gorzej, bo nie dość, że nie można narzekać, to jeszcze i usiąść (babcie autobusowe znają supermoce każdego innego gatunku). Autobus lub tramwaj zjeżdża do zajezdni. Wiadomo, koniec podróży. Zobacz też[edytuj • edytuj kod] autobus emeryt pasażer Przypisy ↑ Pytając się wróżki p • eKomunikacja miejskaAutobusyAutobus widmo • Autosan (A1010M, H6, H9) • Bus • Ikarus (260, 280, 284, 411, 415, 417) • Jelcz (120M, M081MB, M101I, M11, M121, M180) • MAZ (203) • Mercedes-Benz (Citaro) • Neoplan • Pekaes • Urbino • Solbus (Solcity 11M • Solcity 12) • SOR BN 12 • Świniobus • Trolejbus • Volvo (B10B) • WsiobusTramwajeBombardier NGT6 • Düwag (GT, M/N8C) • Ceglorz (118N) • Konstal (13N, 102Na, 105N, 105Na, 105NWr, 105N2k/2000, 805Na) • Modertrans (Moderus Alfa, Moderus Beta) • Pesa (Jazz, Krakowiak, Swing, Tramicus) • Protram (105Nwr, 204WrAs, 405N) • Škoda (16T • 19T)Kolejka podziemnaMetro (berlińskie • londyńskie • warszawskie) • Premetro (Pestka • KST • Szczeciński Szybki Tramwaj)Sieci autobusoweBiałystok • Bielsko-Biała • Gdańsk • GOP • Łódź • Szczecin • Warszawa • WrocławSieci tramwajoweBydgoszcz • Gdańsk • Kraków • Łódź • Poznań • Szczecin • Warszawa • WrocławPrzedsiębiorstwaMPK (Łódź • Lublin) • MZA • MZK (Jelenia Góra • Koszalin • Pabianice • Słupsk) • PKS • Śląskie Konsorcjum Autobusowe • ZKM Gdynia • ZTM WarszawaLudzieBabcia autobusowa • Kontroler biletów • MKM • Motorniczy • Pasażer • Przystankersi • Szofer • TaksówkarzInneBilet • Kabiniarstwo • Kanaromania • Karta ŚKUP • Kasownik • KPP-2 • Napawanie • Przystanek autobusowy (na żądanie) • Rozkład jazdy • Taksówka • Transport kombinowany • Wolne miejsce • Zjazd do zajezdni
Amelia, jakniew , bardzo Wam dziekuje za odzew, cos mi sie wydaje, ze nieco po prostu histeryzuje z niewyspania. miejsce pracy jest naprawde dobre porownujac do innych, zwyczajnie psyche mi padla, dzis pojechalam sobie na spacer rowerkiem dwugodzinny i ochlonelam, to po prostu moje zmeczenie i nerwy powoduja, ze chce postanowilam nie wracac wczesniej, nie skracac jednak kontraktu, bo w sumie to mi tu (poza tym snem) jak u Pana Boga za piecem, musze sie dostosowac i wyluzowac, narazie jestem 2 tygodnie i nie spie 2 tygodnie, dla mnie to jest nienormalne, nigdy nie pracowalam w takich warunkach, ale to sie da opanowac, zatyczki do uszu, oczywiscie mam, wzielam ze soba, po prostu nie zakladalam, by czegos nie zaniedbac, ale zaczne zakladac. Z Babcia mam kontakt na ile to mozliwe dobry, dzis porozmawialysmy o sztuce, przejrzalam jej biblioteczke, byla nauczycielka, jej maz byl rzezbiarzem, mam w domu mase peseudo-sztuki. To interesujace miejsce, po prostu nie potrafie pracowac z osoba chora na demencje, postaram sie zrozumiec sedno tej choroby, to obu nam bedzie lzej, bo ona dzis zdziwiona ze moze ze mna porozmawiac na tematy bliskie jej sercu, ze nie jestem prymityw, no nie nie jestem, jestem tylko niewyspana itdTak czy siak dziekuje za odpowiedzi :*Amelia, jestem w Munster, duze miasto, zadnego klopotu z kupieniem zatyczek (zreszta mam w kosmetyczce), dziekuje za propozycje pomocy , do konca kontraktu pozostalo mi niewiele, do 5 stycznia tylko, ale teraz to sie zastanawiam, czy ja dobrze robie, bo miejsce jest naprawde ok, moge przedluzyc, moge skrocic, nadal nie wiem co zrobie. Co do osob chorych na demencje, wlasnie sie na wlasnej skorze ucze coz ta choroba oznacza, nie jest to mile, nie mam odpornosci na nia, nie znam, powinnam sie po prostu doksztalcic i poczytac. Malo, mam wrazenie , ze podopieczna ma zle dobrane leki, lub w zbyt malej ilosci, jeszcze sie nie spotkalam z tak niewielka iloscia lekow, a zawsze bylam u mlodszych niz ona. Dolozylam jej wczoraj przed spaniem "lek nasenny", ktory zanim podalam poczytalam jakim lekiem jest, to dla chorych na demencje osob agresywnych z nadpobudliwoscia, przeciwpsychotyczny lek, ktory zarazem ma dzialanie przeciwlekowe jak i likwiduje wytworcze mysli + poprawia jakosc snu. Byl, lezal, nikt jej nie dawal. Dlatego dzis w nocy nie spalam, bo obserwowalam jak na nia podziala. Corki sa nieodpowiedzialne - "lek na sen, moze pani podac jesli mama pania budzi w nocy", tak naprawde to calkiem ciezki psychotrop, dalam pol tabletki i modlilam sie by jej nie zaszkodzilo, nie zaszkodzilo, za to ladnie wyciszylo, jest pogodna, nie boi sie, ma apetyt i chec do rozmowy. Takie tam moje spostrzezenia, nie jestem lekarzem, ale ona moim zdaniem ma wiele objawow psychosomatycznych, emocjonalnych klopotow ktorych juz nie potrafi wyrazic i chyba nalezaloby zmienic linie nosz qrde, ledwo zdazylam kliknac "wyslij edycje", moja podopieczna slysze ledwo zipie - "astma", choc lekarz twierdzi ze to nie astma, jeczy rzezi itp, ale moim zdaniem rowniez to nie astma, ona jak sie podnieci, zdenerwuje, podekscytuje zaczyna tak halasowac oddychajac, jak zmienia pozycje ciala, wstaje siada itd., no i lece patrzec co jest, idzie dokads? wiecie co robila? poszla umyc filizanke po kawie i talerzyk po ciescie, jak jestem tu te marne dwa tygodnie tak tego nie robila i chyba nie chce sie jednak przekonywac co ona wymysli w przyszlosci, narazie nie jest agresywna, sadze jednak, ze moze sie taka to juz nie wiem co powiedziec, poprzednia moja Babcia byla wlasnie osoba nadmiernie towarzyska i zyczyla sobie bym z nia spedzala 12h na dobe rozmawiajac, ale za to byla zupelnie na umysle sprawna, ba, planowala zakupy, gotowala sama, ja mialam za zadanie sprzatac i z nia rozmawiac, dotrzymywac towarzystwa, te zakupy co wymyslila zrobic, dobra organizatorka i despotka przy okazji, sen 10h na dobe nieprzerwany i zadnych niespodzianek, wszystko trzymala silna reka. Rozwijalam sie tam, lazilysmy po kawiarniach i sasiadkach i masa ludzi do domu przychodzila odwiedzac, jezyk blyskawiczne mi sie poprawil w 2 miesiace, tu znow stagnacja pod tym wzgledem (teoretycznie sama moge sie uczyc, ale nie mam ani sily ani ochoty). A ty mialas te moje ostatnie pacjentki dwie w 1? wspolczuje.
Obchodzone dziś i jutro Dzień Babci i Dzień Dziadka to dobry pretekst do refleksji o roli dziadków w życiu starszego pokolenia, a także w życiu ich dzieci i wnuków. I spojrzenia z łagodnością i wyrozumiałością na siebie nawzajem. Bycie babcią i dziadkiem to mnóstwo wspaniałych emocji, ale bywa też – jak to w życiu, jak to w relacjach – trudno. Szczególnie współcześnie, gdy tradycyjny wzorzec nieco przestaje przystawać do rzeczywistości, a mnożą się wyzwania i pytania. Wierzymy jednak, że refleksja i rozmowa mogą wiele ułatwić i ulżyć. Dlatego dzisiejszy materiał przedstawiamy z nadzieją, że dotrze do różnych pokoleń, uderzy w czułe struny i jednocześnie złagodzi konfliktowy często dialog. O nowych emocjach, naturalnych konfliktach, ukrytym żalu i granicach w triadzie dziadkowie-rodzice-wnuki rozmawiamy z psycholożką Justyną Dąbrowską z Laboratorium Psychoedukacji. Rozmowie towarzyszą zdjęcia z zasobów Narodowego Archiwum Cyfrowego autorstwa Grażyny Rutkowskiej. Zabierające w nostalgiczną podróż fotografie z lat 70. pokazują szarą codzienność, ale też paletę ciepłych rodzinnych uczuć. Kiedy myślę o relacjach dziadków i rodziców, jednym z pierwszych przychodzących do głowy tematów jest różnica zdań, konflikt. Wydaje się, że wiele nieporozumień wynika z pędzących jak nigdy wcześniej zmian. Zmian zaleceń, wiedzy medycznej, nowych teorii psychologicznych. Trudno się w tym odnaleźć rodzicom, jest to wyzwanie dla ekspertów, nie wspominając o starszym pokoleniu, które jest zupełnie „obok”. Czy mogłaby się Pani do tego odnieść? Rzeczywiście jesteśmy świadkami dużej zmiany kulturowej. Ta zmiana polega na tym, że bardzo wzrosła nasza wiedza o rozwoju małych dzieci i jest zupełnie inna niż lata temu. Co prawda teoria przywiązania powstała dawno, ale w Polsce dopiero od niedawna przebija się do tak zwanego mainstreamu. Wzrasta świadomość, coraz częściej uwzględnia się to, że małe dzieci mają szczególne potrzeby. Ta zmiana kulturowa mnie cieszy, bo wraz z nią wzrasta gotowość większego upodmiotowienia dziecka, widzenia w nim odrębnej osoby, z czym w naszym społeczeństwie mamy stale kłopot. W wielu środowiskach dzieci są traktowane przedmiotowo, jest przyzwolenie na przemoc wobec dzieci, stosuje się strategie „wychowawcze” podobne do tresury zwierząt. Kary, nagrody, łakocie jako zachęta, kary fizyczne jako hamulec – nadal często traktuje się dziecko jak kogoś, nad kim trzeba zapanować lub kogo trzeba odpowiednio zmanipulować, a nie kogoś, z kim budujemy relację. Ale idzie nowe… Ta zmiana, w której jesteśmy, oznacza, że zorientowaliśmy się, że dzieci są ludźmi, a ludzie mają swoje intencje, potrzeby, upodobania. I różnią się między sobą. Dla mojego pokolenia pierwsze zetknięcie się z takim myśleniem może być zaskoczeniem. Bo wprawdzie lubimy cytować Korczaka, ale mam wrażenie, że wciąż go nie uwewnętrzniliśmy. Mówię „my” o moim pokoleniu – ludzi urodzonych w latach 60. zeszłego stulecia, o współczesnych babciach i dziadkach. Kiedy rodzi im się wnuk, to może być pierwszy raz, gdy dowiadują się, jak ważny jest kontakt skóra do skóry, karmienie piersią, noszenie, przytulanie, słuchanie potrzeb małego człowieka. Jak ważny jest szacunek. Z tym wiąże się drugi wątek, bardziej nieświadomy – te nowe sposoby postępowania z dziećmi często są postrzegane przez starsze pokolenie jako wymierzone przeciwko nim. Kiedy matka młodej matki obserwuje, jak ta opiekuje się swoim niemowlakiem, to nader często odczytuje w tym komunikat: „zobacz, tak się prawidłowo nosi dziecko, ty robiłaś źle”. Dlaczego tak to odbierają? Z czego to wynika? Jest wiele powodów. Czasem to rzeczywiście może być forma wyrzutu: „a właśnie będę ją nosić, ty mnie w ogóle nie nosiłaś, pokażę ci, kto tu potrafi matkować”. Ale znacznie częściej ten odczyt jest raczej po stronie świeżej babci (dziadkowie wydają się być mniej uraźliwi). W moim pokoleniu jest dużo nieprzepracowanych mikrotraum związanych z okołoporodowymi i okołomacierzyńskimi tematami. Myślę, że kiedy kobieta z mojego pokolenia patrzy na młodą matkę, która karmi piersią i widać wyraźnie, że to karmienie obu stronom, matce i dziecku, sprawia przyjemność i jakoś się układa – a ja akurat jestem osobą, której to się nie udało, bo nie miałam wsparcia, wiedzy, bo kazano mi karmić 6 razy na dobę mlekiem w proszku – to gdzieś na poziomie nieświadomym może się obudzić rodzaj bolesnej zazdrości: „hmm, a ja tego nie miałam”. I teraz mogą się wydarzyć różne na to reakcje. Jedna kobieta pomyśli: „no, szkoda, że mi się nie udało, że nie było wtedy takich fajnych doradczyń laktacyjnych, takiej wiedzy, ale to niesprawiedliwe, że ja tego nie doświadczyłam, smutne to…”. I wtedy można powiedzieć córce: „wzrusza mnie, jak was razem widzę, cieszę się, że tobie się udało, trochę mi smutno, że my tego nie miałyśmy”. Nie jest to chyba jednak najczęstsza reakcja. Jeżeli to jest całkiem nieświadome, to tylko poczujemy ukłucie w środku. Zinterpretujemy jako niepokój i zanim pomyślimy: o co mi chodzi? czemu tak czuję?, to rzucamy: „a co on tak płacze, nie jest głodny? chyba tego mleka to masz za mało”. To są komunikaty, które kobiety w kółko słyszą od swoich matek i teściowych. To nie jest intencjonalne, to raczej odruch, żeby przerwać tę scenę. Bo te ukłucia w środku są trudne do zniesienia. Chciałabym w takiej sytuacji powiedzieć mojej rówieśniczce: „zobacz, tobie się nie udało, ale twoja córka potrafi, to też jest jakaś twoja zasługa”. Zauważam, że jest niestety taka tendencja, żeby przerywać sceny czułości, troski, tkliwości. Psuć je. Cała historia z wyganianiem karmiących kobiet ze sfery publicznej… Jakby trudno było patrzeć na coś dobrego, jakby to w patrzących poruszało jakieś bolesne struny. Jeżeli ja nie nosiłam, nie karmiłam, odkładałam, żeby dziecko się wypłakało, bo ktoś mi tak poradził, to może być mi smutno, mogę czuć się winna. I wtedy może się pojawić to: „ja nie nosiłam, to ty też nie noś. Bo jak ty nosisz, to to znaczy, że ja robiłam źle”. Mam wrażenie, że często też przy okazji zderzamy się bezpośrednio ze stanowiskiem typu: „przecież wy jedliście cukier od małego, na piersi byliście 3 miesiące, odkładałam do wypłakania i co, zdrowi jesteście!”. Zdaje się, że aktualna wiedza medyczna w tym zakresie, która jest bardzo wspierająca dla bliskości czy naturalnego karmienia, nie jest w ogóle argumentem dla krytykujących. Bo zahacza o coś bolesnego. Poza tym zajmowanie się dziećmi to akurat taka sfera, która podlega dość bezwzględnej ocenie społecznej. Jeżeli jako rodzice spotykamy się z czymś, co czytamy jako krytykę, to uruchamia się poczucie winy. Niejednej babci trudno jest powiedzieć sobie samej: „OK, robiłam najlepiej jak umiałam z tą wiedzą, która była dostępna, starałam się”. Niestety, obronnie łatwiej pójść w kierunku: „oczywiście, że słodkie jest dobre, o czym tu dyskutować, co to za nowomodne fanaberie”. Podobna dyskusja jest wokół klapsów. Dziś wiemy, co znaczy dla dziecka, gdy jest bite, kiedy boi się rodziców. Wiemy, jakie są długoterminowe konsekwencje wysokiego poziomu kortyzolu, hormonu stresu, dla rozwoju emocjonalnego dziecka. Co możemy zrobić z tą wiedzą? Albo przeprosić nasze dziś dorosłe dziecko i przyznać, że się nie umiało inaczej, ale teraz rozumiemy, że to było złe. Albo można pójść w stronę zaprzeczenia i racjonalizowania: „no i dobrze, że dostał raz czy drugi, nie ma co się pieścić”. To jest właśnie uprzedmiotowienie dziecka, niebranie pod uwagę tego, że jest odrębnym człowiekiem, któremu z definicji należy się nasz szacunek, który chce się czuć przy nas bezpieczny, a nie podporządkowany. Zastanawiam się, co my jako rodzice mamy w takich sytuacjach robić. Nie mówię o biciu dzieci, to nie podlega dla mnie dyskusji, ale o tematach, w których te granice powiedzmy są płynne. Np. słodycze, jedzenie ogółem, ekrany. Podsuwać źródła, starać się coś zmienić, zarządzać jakoś tym czasem dziadkowie-wnuki czy raczej unikać sytuacji, w których moglibyśmy się „zderzyć” i zweryfikować, czy mamy różne spojrzenia? Niestety, nie jest to takie proste, nie ma tu jednej właściwej strategii. To wszystko odbywa się w relacjach, w konkretnej rodzinie, w kontekście jej doświadczeń i więzi. Upraszczając, można powiedzieć, że jeżeli w rodzinie jest bliskość i klimat sprzyjający rozmowom, jeśli jest więcej dobrego niż trudnego, to oni sobie jakoś poradzą z tymi różnicami. Wtedy córka może powiedzieć matce: „Zaufaj mi. Widzę, że to, że my go nie karmimy, tylko on sam je łapkami, cię drażni, ale ja chcę po prostu, żeby sobie sam wybierał, co chce jeść i to nie jest przeciwko tobie”. Może wtedy ten dziadek czy babka nie poczują się krytykowani. Ale może być też inaczej, bo wszystko odbywa się w jakimś kontekście, w innej rodzinie, gdzie komunikacja jest od dawna zablokowana, wszyscy zamiast rozmawiać, lawirują i starają się omijać tematy sporne. Może będzie się unikać karmienia przy babci lub szukać sposobu „redukcji szkód”, np. u nas w domu panuje BLW, a babcia niech karmi łyżeczką – najwyżej mały potem doje w domu. Niektórzy rodzice wybierają konfrontacje typu: „nie zgadzam się, żebyście dawali mu cukierki”, w innej rodzinie będą o to prosić, a w jeszcze innej uznają, że jakoś przetrzymają te cukierki, skoro poza tym wnuk z dziadkiem wspaniale się dogadują. Myślę, że w przypadku „zasad”, o których respektowanie prosimy dziadków, warto mówić wprost o tym, dlaczego nam zależy, co stoi za tą zasadą. Np. „Nie puszczamy Meli bajek na telefonie, bo zauważyliśmy, że ona bardzo w to wsiąka, a potem jest rozdrażniona, zmęczona. Za mały ekran, za szybko się wszystko tam rusza. Męczy ją to. Ale bajka z rzutnika puszczana na ścianę jest OK”. Komunikat „Nie, bo nie” jest trudno przyjąć poważnie, brzmi jak zaproszenie do gry w „kto ma rację”. Można pokazywać swoją perspektywę i patrzeć, co się dzieje, jak to działa. To wszystko dzieje się w kontekście relacji, warto myśleć, co jest dla nas ważniejsze: „racja czy relacja”. Różnie z tym bywa. Wspomniała Pani wcześniej o traumach w pokoleniu dziadków. Myślę, że pokolenie rodziców też ma w sobie mnóstwo nieprzepracowanych wątków, co zauważamy często, dopiero sami zostając rodzicami, po wielu latach, i widzimy w tych traumach udział swoich rodziców. Dlatego też może być nam ciężko oddać odpowiedzialność dziadkom, bo po prostu martwimy się o swoje dzieci i nie chcemy, żeby przechodziły przez to samo, chcemy je uchronić. Może to dotyczyć kwestii bardziej powierzchownych, ale też tych na głębszym poziomie, jak np. kary. Czy my jako rodzice powinniśmy zarządzać jakoś tymi relacjami czy oddać pole dziadkom? Zacznę od powiedzenia czegoś bardziej ogólnego: my nie mamy kontroli nad innymi ludźmi. Możemy w miarę – jak się nam uda – starać się kontrolować siebie, choć i to nie zawsze się udaje, czasem wychodzimy z siebie. Nie mamy natomiast wpływu na wybory i decyzje innych. Ponieważ nie mamy kontroli nad tym, co robią dziadkowie, usiłujemy wymuszać na nich zachowania, które nam odpowiadają – uciekamy się do manipulacji, przekonywania, biernej agresji i coraz bardziej się wikłamy. To, co może pomóc, to zobaczenie, że nasze dzieci nie są nami, a nasi rodzice trochę się zmienili. Czasem – wcale nie tak rzadko – na lepsze. Jeśli, kiedy zostajemy rodzicami i widzimy naszych rodziców „w akcji” i coś nam się przypomina z naszego dzieciństwa – powiedzmy to wprost: „Jak tak fukasz na Gucia, to mi się przypomina, jak fukałeś na mnie. Bałam się tego, tato, postaraj się być cieplejszy teraz”. Czasem robi się tak nieprzyjemnie, że włos nam się jeży na głowie. Możemy to przerwać, powiedzieć: „Nie zgadzam się, żebyś straszyła Hanię. Ona wierzy we wszystko, co mówisz, bo ma zaufanie do dorosłych”. Myślę, że jednak rzadko coś się aż tak bardzo powtarza, trochę czasu minęło i dzisiejsi dziadkowie w międzyczasie odbyli jakąś swoją drogę i już są nieco innymi ludźmi, niż kiedy byli rodzicami. Zwykle zależy im na relacji z wnukami i są gotowi zainwestować wysiłek w tę miłość. A co do tego, że dziadkowie są inni niż rodzice i mają inne spojrzenie, obyczaje – w tym nie widzę zagrożeń. Dziecko żyje w świecie, który jest różnorodny, ludzie są różni, mają różne wartości, przekonania, obyczaje, temperamenty. Nie mamy możliwości stworzenia dzieciom świata, gdzie wszyscy będą tacy jak my, prawda? Rodzice są dla dziecka najważniejszymi ludźmi i to oni tworzą rusztowanie, na którym się opiera sposób funkcjonowania malca. A dziadkowie, nawet jeśli są bardzo obecni i ważni, mają jednak mniejsze znaczenie. Wkładają coś do świata dziecka, ale o nim nie decydują. Rozumiem ten dylemat, o który Pani pyta: czy mam zostawić dziecko z mamą, a ona będzie mu codziennie kupować lizaki, czy mam wyłożyć oszczędności i zatrudnić opiekunkę. Nie znajdziemy jednoznacznej odpowiedzi. Czasem nie ma wyjścia i opiekunka jest koniecznością, a czasami da się wypracować jakiś model pokojowej współpracy. Jeśli dziadkowie są otwarci. Sama mam dwójkę wnuków i musiałam się dużo nauczyć przy tej okazji i poćwiczyć pokorę i nieurażanie się. Moja córka jasno mówiła: „słuchaj, mamo, to, co teraz mówisz, kompletnie mi nie pomaga”. Nie jest przyjemnie usłyszeć coś takiego, w pierwszej chwili może się pojawić ukłucie przykrości. Ale tak naprawdę to się cieszę, że córka to powiedziała. Zatrzymała mnie w czymś, pokazała swoją granicę, a ja mogłam się nauczyć czegoś nowego. Pokazała mi też, że się mnie nie boi, że może mi powiedzieć coś przykrego, a to nie zniszczy naszej więzi. To dla mnie bardzo ważne. To jest zbliżające, a nie oddalające. Pojawienie się wnuków zmienia też dynamikę układu z własnym dzieckiem – oficjalnie zostaje ono dorosłe, to chyba najbardziej znaczący próg obok wyprowadzki. Jak budować na nowo relacje, na co szczególnie być uważnym? Tak, jest to duża zmiana w układzie i bywa to okazja na tak zwane „nowe otwarcie”. Matka ma dobrą okazję – jeśli do tej pory tego nie zrobiła – docenić swoją córkę, bo widzi jej kompetencje, troskę, czułość, cierpliwość. Może to w niej podziwiać. Młoda matka może znaleźć w sobie więcej zrozumienia dla rodziców, ich postaw, motywacji, lęków. Może też zobaczyć nową twarz swoich starych rodziców, poznać ich od innej strony: ojciec zawsze był zanurzony w pracy, a teraz pokazuje cieplejszą albo bardziej zaangażowaną stronę. Matka była wymagająca, rozliczała z osiągnięć, a teraz wyluzowała, ma więcej poczucia humoru na własny temat. Można zbliżyć się na nowo, mogą stworzyć się nowe połączenia. Ale oprócz blasków są także i cienie – jak człowiek zostaje rodzicem, to staje się bardziej dojrzały, ale jednocześnie trochę symbolicznie „popycha” swoich rodziców w stronę śmierci. Pojawia się nowe pokolenie i starsi, siłą rzeczy, przesuwają się w stronę horyzontu. Uświadamiamy sobie ten życia krąg. Tak, a to może rodzić wiele trudnych emocji. Są osoby, które bronią się przed nazywaniem ich babcią i dziadkiem, za tym być może stoi ten lęk przed przemijaniem. W dzieciach, które stały się rodzicami, też może pojawić się w związku z tym niepokój. Dociera do nich, że ich rodzice kiedyś odejdą, że robi się miejsce nowemu pokoleniu. Co dziadkowie mogą zaoferować wnukowi, czego nie mogą dać rodzice? Więcej swobody. Dziadkowie nie są tak odpowiedzialni za dziecko. My naprawdę zbieramy samą śmietankę (śmiech). Możemy po prostu kochać te dzieci i cieszyć się ich rozwojem, ciekawością świata, zmianami, czułością. Nie wisi nad nami poczucie odpowiedzialności, które rodzicom bardzo ciąży. My już nasze dzieci odchowaliśmy, wiemy, w czym narozrabialiśmy, nie musimy się już tego bać. W relacji z wnukami zwykle jest mniej lęków, mniej niepokoju. To także kwestia perspektywy. Z tym wiąże się dla mnie pewien frazes, że „dziadkowie są od rozpieszczania”. Czy to jest dobre dla wszystkich zainteresowanych stron podejście? To zależy, co rozumiemy przez rozpieszczanie. Dla mnie to co innego niż „rozpuszczanie”. Dorosły rozpuszcza, gdy nie mówi o swoich granicach, wtedy wszystko rzeczywiście staje się płynne, „rozpuszczone”, a w rozpieszczaniu nie widzę nic złego – pieszczota jest wyrazem miłości, czułości, tkliwości, uwagi. Dziadkowie mają tego więcej, bo mają czas. Nawet jeśli są nadal aktywni zawodowo, to już nie jest etap gorączkowego budowania kariery. Jest więcej przestrzeni na rozpieszczanie, które wymaga głównie czasu – to np. sytuacja, gdy wnuczek przychodzi, siada mi na kolanach i godzinę czytamy książkę. Nigdzie się nie śpieszymy, możemy sobie o tej książce rozmawiać. Albo idziemy na spacer, przystajemy, podziwiamy to, co mijamy po drodze, wpadamy do cukierni, pijemy kakao, idziemy dalej. Albo jeździmy pociągiem ze stacji Powiśle do stacji Stadion i z powrotem. Tak rozumiem rozpieszczanie. Jako niespieszne bycie razem, wychodzenie naprzeciw potrzebie więzi. Rodzice nie mają takiej możliwości, bo opiekowanie się małym dzieckiem na ogół przypada na ten okres w życiu, kiedy budujemy pozycję zawodową, tworzymy dach nad głową. Dużo spraw, stres, pośpiech. Chciałabym jeszcze wrócić do tematu granic. Jak nie dać się wmanewrować wbrew woli w rolę niańki, zwykle darmowej i full-time? Coraz powszechniejszy jest model „drugiej młodości”, dziadkowie mają swoje życie, pasje, relacje, w których nie ma miejsca na rolę opiekunki na zawołanie. Tu jest wiele różnych warstw do omówienia. Przede wszystkim myślę o tym, że w naszym kraju lekceważy się potrzeby rodziców małych dzieci. Matki mają wprawdzie roczny urlop, co bardzo doceniam, ale potem jest wielka dziura. Jest jakaś symboliczna liczba miejsc w żłobkach, dla wielu niedostępnych. Opiekun dzienny, który mógłby być tu idealnym rozwiązaniem, właściwie nie istnieje. Jednocześnie rodzice muszą przecież płacić rachunki, kredyty. Babcie i dziadkowie są w tej sytuacji trochę bez wyjścia – jeśli nie mieszkają daleko, co dziś jednak jest bardzo częste, starają się pomagać. Tak zwana sytuacja ogólna stawia babcie i dziadków w konflikcie, którego nie chcą. Jak dziadkowie mogą stawiać granice? Granic nie trzeba „stawiać”. One są już postawione i każdy z nas ma je przy sobie. Jedni bliżej, inni dalej. Kłopot w tym, że najpierw trzeba je sobie uświadomić, a potem umieć zakomunikować: „Wiesz, dla mnie 6 godzin z Józiem jednego dnia to za dużo, zbyt męczące i na koniec mam ochotę już włączyć mu bajkę, pomyślmy, jak to inaczej rozwiązać”. Mówienie o granicach to jest kłopot, pewnie dlatego, że – wracając do początku naszej rozmowy i tego, jak przedmiotowo traktowano niegdyś dzieci – granice dzisiejszych rodziców notorycznie były kiedyś przekraczane: zmuszanie do karmienia, przedwczesne wysadzanie na nocnik, zmuszanie do leżakowania etc. Moje pokolenie, które również często było wychowywane w sposób dość przemocowy, także ma kłopot z czuciem własnych granic, zobaczeniem, czego chcę, co jest dla mnie w porządku. W tym wszystkim nie pomaga ciągle żywa „matkopolkowa” narracja, która mówi, że choćbyś się czołgała ze zmęczenia, to musisz! Matki Polki stały się Babciami Polkami i też czują rodzaj obligacji, że trzeba się poświęcać. Temat granic to duży temat, wart omawiania w rodzinie. Niełatwy z uwagi na zaszłości, ale też na to, że rodzina z małym dzieckiem nie na wiele może liczyć w Polsce. Z drugiej strony, to słaby pomysł, by maluchami zajmowała się zmęczona, rozżalona kobieta, która najpierw zajmowała się własnymi dziećmi, a potem swoimi rodzicami. Mam nadzieję, że w młodszym pokoleniu już tak nie będzie, że kobiety będą miały więcej wsparcia, że sobie je wywalczą. Zawsze dla kogoś. Dokładnie. To poświęcanie się jest niestety wciąż społecznie nagradzane, a jak chcesz coś zrobić dla siebie, np. zapisać się na kurs tańca dla seniorów – to fanaberia! Ciągle kręcimy się wokół tematu babci, wynika to w linii prostej z tego, w jakim świecie żyjemy, ale ten świat właśnie się też zmienia. Może to jest ten moment, ten pretekst, żeby dziadek mógł się przebić i być na orbicie. Obecni dziadkowie byli jako ojcowie mniej zaangażowani w opiekę nad dziećmi i może czasem nie potrafią wejść w relacje z wnukiem. Ale też jest tak, i mamy tego jasny obraz w badaniach, że wielu mężczyzn w wieku 65+ jest w o wiele gorszej kondycji fizycznej niż ich partnerki i to również może być bariera. Mężczyźni 65+ w Polsce częściej cierpią na nadciśnienie, otyłość, piją za dużo alkoholu, mogą się nie wyrywać do opieki nad maluchami. I ten wspomniany brak doświadczenia. Mam osobisty przykład mojego taty, który nie wiedział za bardzo, z której strony podejść do niemowlaka, co ma z nim robić, jak się zająć. Gdy tylko syn podrósł i można było z nim biegać po parku – chętnie podjął się opieki i zaczął z nim spędzać naprawdę dużo czasu. Właśnie, ci dziadkowie nie mają własnego doświadczenia i nie mogą do niego sięgnąć. My również. Wyobraża sobie Pani mężczyznę po sześćdziesiątce z maluchem w chuście? Może nawet by chciał, ale może być w nim też rodzaj skrępowania, że co ludzie powiedzą, że co on, zbabiał? To jest tak odległe od wzorca, w którym był wychowany, że rzeczywiście może się w tym czuć zagubiony. Chcę zaznaczyć, że nie oczekuję od rodziców, żeby to oni organizowali tę relację. Nie, to dziadek jest odpowiedzialny za swoje relacje z wnukami. Jeżeli będzie chciał, będzie zaciekawiony, może podejrzeć, jak rodzice malucha się z nim bawią, jak go pielęgnują i spędzają czas. Jeśli będzie chciał się zaangażować, to warto mu szeroko otworzyć drzwi. Wielu z nas żyje w rodzinach nuklearnych. Zmieniamy miejsca zamieszkania, mamy sporadyczny kontakt z dziadkami, nie jesteśmy za specjalnie blisko. Czasem widzimy potrzebę tej relacji bardziej, gdy jej właściwie nie ma. Dlaczego taka relacja międzypokoleniowa jest istotna? Co czerpią z niej zainteresowane strony? Kontakt między generacjami może wnosić dużo rzeczy przyjemnych, ale i dużo trudnych. Mieszkamy w szczególnym miejscu, niezbyt szczęśliwym, nasi przodkowie napatrzyli się na okropne rzeczy. Dzisiejsi osiemdziesięciolatkowie, pokolenie pradziadków, pamiętają jeszcze wojnę – to nie wydarzyło się tak dawno, i dlatego wciąż siedzi w kościach i płynie w żyłach. Niech Pani zobaczy, że my wciąż – siedemdziesiąt lat po wojnie – boimy się głodu! Jak niemowlę nie chce jeść, to natychmiast rośnie lęk w babce, w matce. Jak się zastanowimy, to tak naprawdę nie wiemy, czemu nam zależy, żeby dziecko zjadło tę „jeszcze jedną łyżeczkę”. Brytyjskie matki właściwie nie używają słowa „niejadek”. To jest gdzieś zaszyte w naszych rodzinach i krąży. Podobnie temat separacji, nagłej rozłąki. Za dużo tego było kiedyś i teraz nie mamy tu luzu. Warto to wyciągnąć na światło dzienne i opowiedzieć na nowo, żeby nie widzieć w tym dziecku, które odwraca się od kaszki, zagłodzonego małego człowieka. Przekaz transgeneracyjny ma też swoje zalety. Gdy mamy kontakt ze swoją rodziną, mamy poczucie ciągłości, osadzenia w życiu. Wiemy skąd przyszliśmy, kto był przed nami. To daje poczucie oparcia. To zaspokaja potrzebę przynależności, opisania siebie i swojej historii. W tym sensie jest to wartościowe i warte poznania, ale ze świadomością, że jak zaczniemy szukać, możemy w szafach odkryć różne niespodzianki. Jak być wystarczająco dobrym dziadkiem i babcią? Odpowiem przekornie. Myślę, że podstawowym zadaniem, jakie mamy jako dziadkowie, jest nadal to samo – kochać nasze dzieci. I nie zdradzić ich z naszymi wnukami. Nasze córki, nasi synowie – mimo że zostali rodzicami – wciąż nas potrzebują. Zwłaszcza, gdy ich dzieci są malutkie. Miłość do wnuków, jak już mówiłam, jest czymś wspaniałym, można mieć samą przyjemność i to jest takie wciągające. A tak naprawdę to, czego nasze wnuki potrzebują najbardziej na świecie, to w miarę odprężeni rodzice. * Justyna Dąbrowska – psycholożka związana z Laboratorium Psychoedukacji, certyfikowana psychoterapeutka Europejskiego Stowarzyszenia Psychoterapii. Pracuje głównie z kobietami w okresie okołoporodowym, prowadzi również terapię relacji rodzic-niemowlę. Pisze, redaguje i publikuje. Jako autorka wydała między innymi „Matkę młodej matki”, „Nie ma się czego bać. Rozmowy z Mistrzami” oraz „Miłość jest warta starania”. Laboratorium Psychoedukacji to pierwszy w Polsce niepubliczny ośrodek psychoterapeutyczny działający od 1978 roku. Zespół LPS świadczy wszechstronne usługi psychoterapeutyczne w nurcie psychodynamicznym. Oprócz psychoterapii i szkoleń od ponad 40 lat organizuje również Grupy Otwarcia® – pięciodniowe wyjazdy prowadzone według autorskiej formuły wypracowanej przez specjalistów z ośrodka. * Dziadek, Babcia – co dla was znaczą te słowa? Jak wyglądają wasze relacje ze starszym pokoleniem? Czy zmieniły się po pojawieniu się dzieci? Podzielcie się z nami swoimi refleksjami w komentarzach.
są takie dni czasami że dziadek z nami siada